poniedziałek, 13 czerwca 2011

Scenariusz nr 1 pt: " Miasteczko Ambrose"

Główni bohaterowie:
1.Emma-lat 25, dziewczyna Jacoba
2.Jacob-lat 26
3.Liss-lat 23
4.Chris- lat 24
5.Steven- lat 25

6.Carmen- lat 32, żona Bena
7.Ben- lat 33

Wstęp:

Młode małzeństwo: Carmen i Ben boryka sie zproblemami niezapłaconych rachunków. Przeprowadzają się do miasteczka Ambrose,które znajduję się na wysepce i jest odcięte od świata. W pewnym czasie w Ambrose zaczynają się dziać przerażające rzeczy...

Film:

Wakacje-czasy dzisiejsze.Pewnego słonecznego dnia Carmen zaczeła płakać w kuchni.Ben w tym czasie przyjechał z pracy.Carmen szybko otarła mokre policzki,lecz nic to jednak nie pomogło.Do domu wszedł Ben.Zdjął wyprasowaną marynarkę poczym zadowolony wpełzał do kuchni. Ben:
-dostałem o 100 $ więcej wypłaty. Też sie zdziwiłem! carmen w tym czasie stała zamyślona w oknie,tyłem do męża. Ben:
-co jest? Nie przywitasz się? Objął żonę w pasie i zaczął całować po szyi do czasu,kiedy jeszce nie poczuł mokrego policzka.Ben:
-płaczesz?-spytał zaniepokojony cichym zachowaniem żony.Carmen zawsze była zywiołowa i gdy Ben wracał z pracy na stole czekal już gotowy obiad.Carmen podała mu trzy rachunki wyciągnięte z koperty.Carmen:
-dostaliśmy eksmisje...zadowolony?!-spytała z lekką ironią,wiedząc,że Ben nie odpowie na to bezsensowne pytanie.Ben przeczytał rachunki,poczym wyszedł z kuchni zdołowany i zaczął ubierać buty.Carmen:
-gdzie idziesz?-zapytała z większym szlochem.Ben:
-wychodze...Nie musisz czekać na mnie z kolacją.Nie wiem kiedy wrócę.Carmen:
-ale gdzie idziesz? Co zamierzasz zrobić? Głoś kobiety był juz zachrypnięty a zarazem zaniepokojony.Ben:
-nieważne...Nie martw się.To nic takiego.Chce się poprostu przejść.Ben wyszedł zamykając z hukiem dżwi.Carmen wyjęła z lodówki masło,potem ser i pomidor.Zamierzała zrobić sobie kolację i jak najszybciej iść spać.I tak minął dzień, w którym Carmen i Ben mieli pierwszą rocznicę ślubu.Ben oczywiscie zapomniał.Zawsze był zabiegany i zajęty swoją "pracą" w redakcji.Carmen obudziła się sama w łóżku.Wstała i poszła do salonu.Ujrzała Bena siedzącego przy stole.Przyszykował wytrawne śniadanie.W wazonie znajdowały się świeżo kupione róże,które dawały od siebie niewyobrażalny piękny zapach.Ben siedział skruszony i na jego twarzy malował się również smutek.Ben:
-wiem,zapomniałem...-odezwał się pierwszy,wiedząc,że to nic nie da.Carmen:
-ostatnoi ciagle o czymś zapominasz.Przywykłam.Gdzie Ty byłeś całą noc?! Do pierwszej w nocy nie moglam zasnąć!-głos Carmen był tak głośny,że sama wiedziała,ze przesadziła.Ben:
-chciałem Ci oznajmić,że....się przeprowadzamy.Carmen:
-jak to? Kiedy? Gdzie?-pytania zaniepokojonej to tylko niektóre z pozostałych milionów,które chciała zadać mężowi.Ben:
-do Ambrose....To jest małe miasteczko,które leży na takiej małej wysepce.Jest tak jakby odcięte od świata.Tak oczywiście mówią,bo do tego miasta jest tylko jedna droga.Carmen:
-odcięte od świata? Co ty za głupoty opowiadasz? Ben;
-nawet nie zgadniesz ile tam trzeba zapłacić za wynajęcie skromnego mieszkanka! Carmen:
-i nie chce zgadywać.Nie stac nas na to.Ty się lepiej martw jak zapłacić czynsz.Ben:
-50$....Co miesiąc!!! Carmen:
-żartujesz? Ben:
-to prawda...Carmen;
-to jest dziwne....Ciekawe jak te mieszkanie musi wyglądać,że jest takie tanie....A tak pozatym skąd to wiesz? Wyszedłeś z domu i dopiero teraz Cie widze! Ben:
-przestań już! co robimy? Carmen:
-w sumie najpierw chcialabym zobaczyć ten nasz "dom".Ben:
-załatwione.Jutro o 15:00 mozemy tam być.Wczoraj juz byłem tam.Okolica całkiem niezła,ale mieszkancy tacy jacyś....Carmen;
-to akurat najmniejszy problem...Poznamy kogoś....A kto Ci to zaproponował?-spytała juz z nieco innym akcentem.Ben;
-a jak myślisz? Oczywiście,że Richard.Jutro wszystko omówimy.Zobaczysz,wszystko sie ułoży.-zaspokoił Ben.Carmen;
-mam nadzieję,ale nie jestem za tym żebyśmy się przeprowadzili do Ambrose...Ja nawet nie wiem gdzie to jest....A jak by było z twoją pracą?-spytała Carmen ze święcącymi oczami.Ben:
-tam też jest firma gdzie Richard ją prowadzi.Powiedział,że bez problemu mnie zatrudni.Carmen:
-coraz bardziej robisz się przekonujący.Ben:
-wiesz,Richard sie tam dopiero wprowadził i nie narzeka.Tylko mówi,że sąsiedzi są dziwni.Z drugiej strony się nie dziwie.pewnie już wiedzą,że on handluje...wiesz czym.Carmen:
-taa....Co na śniadanie? Ben:
-zobacz.Przyszykowałem specjalnie dla ciebie kochanie...Carmen:
-wow,kruasanty...Jak ja Cię kocham! Ben:
-smaczenego! Dzień mijał przyjemnie.Carmen zoorganizował mini dzień sprzątanie i wzięła się do roboty.Ben przeglądał swoje papiery i rozmawiał przez telefon z pracownikami swojej firmy,którą zaniedługo sprzeda najlepszemu z nich.Nastał następny piękny dzień.Ben właśnie kończył obiad,który zrobiła jego wspaniała żona.Cramen wyszla już wyszykowana z łazienki i czekała do wyjścia.Mieli jechać do Amrose.Ben:
-gotowa?-spytał zniecierpliwiony.Carmen:
-już prawie....Gdzie są moje nowe perfumy?-rzuciła oskarżycielsko.Ben:
-skąd ja mam to wiedzieć? Carmen szukała wszędzie,zacząwszy od komody i skończywszy na kosmetyczce.Ben:
-nie musisz się akurat wypsikać tymi.Użyj te,które kupiłem Ci na urodziny.Carmen:
-dobra,i tak mamy mało czasu już!-krzyknęł idąc w stronę łazienki corz bardziej oddalając się od męża.Ben już czekał wkurzony na zewnątrz.Małżeństwo teraz obecnie mieszka w małej miejscowości niedaleko Kansas City, w Milborku.Do Ambrose wystarczy tylko 5 km.Wreszcie Carmen wyszła z domu ubierając jeszcze swoją zielona bluzkę sięgającą do kolan.Ben:
-Richard juz napewno zagryza zęby.Szybciej!-poganiał Ben,poczym wsiedli do auta i odjechali.Ben:
-Richard juz na nas czeka.Carmen:
-nie moja wina,że zgubiłam jeszcze moje ulubione buty.Po niespełnych 10 minutach mlode młode małzeństwo dojechało do miejsca jedynej drogi do Ambrose.Przed ich autem rozciagała się mała uliczka z kostek a po bokach widniały gdzieniegdzie owocowe dzrewa i krzwewy.Wkońcu Ben skręcił na prawo i droga była już ziemna i pełna dziur.Na pierwszy rzut oka miasto wyglądało jak po wojnie,ale z czasme drogi Carmen zaczęło się nie podobać.Carmen:
-dziwny tutaj panuje klimat...-odezwała się po 10 minutach milczenia.Ben;
-przyzwyczaisz się.Carmen;
-co? to nie jest pewne,że to zamieszkamy? Ben:
-masz inny pomysł?-zapytał z nutą złości. Carmen;
-w sumie masz racje....Zaniedługo nas wyrzucą.Ben;
-nie wyrzucą,bo zamieszkamy tutaj.Sami się wyprowadzimy-gdy Ben nawijał i wychwalał o Ambrose Carmen obserwował wioskę.Przejeżdżali przez plac nowoczesnym autem,więc wszyscy obecni zwrócili na nich szczególną uwagę.Mieszkańcy chodzili w łachmanach i jak bylo zauważyć nie dbali też o wygląd.Carmen:
-dziwne...Ben:
-tez to zauważyłaś?-zapytał z uśmiechem,który nadawał kształt całej twarzy.Ben wjechał autem w podwórko.Było otoczone trzema budynkami,głównie zaniedbanymi i zarośniętymi liśćmi.Od lat nie były one ścinane.Carmen:
-dlatego tak tanoi tutaj wynajmują....Ben:
-my nie wynajmujemy,my tu będziemy już mieszkać.Nagle jakaś kobieta wyszła z jednego budynku.Obserwowała dziwnie auto,i małżeństwo z dziwną miną.Kobieta krzywo spojrzała na wychodzącego Richarda z klatki poczym sama do niej weszla.Richard;
-siema stary! Co tak długo? Cześć Carmen-podszedł do Carmen i pocałował ją w policzek.Carmen:
-kiedy my się ostatnoi widzieliśmy? Wyrosłeś trochę.Richard:
-taa jasne...-głos Richarda się wyluzował.Posiadał duze,okragłe oczy,był wysoki i szczupły.Jego czarne włosy opadały na zmarszczone czoło i ukladały się na lewą stronę przypominającego zwykłego lalusia.Miał straszne wory pod oczami po smakowaniu odrażających narkotyków.Ben:
-to co? Idziemy? Richard:
-naturalnie.Cała trojka weszła do klatki,lecz gdy byli w drodze Carmen obejrzała się za siebie i zobaczyła kolejna kobiete w oknie,która z dziwnym wyrazem twarzy spoglądała na nią.Carmen szybko powędrowała za chłopakami.Klatka,jak z resztą miasto,też była dobrze zrujnowana.Rozpuszczone dzieciaki biegały po niej bawiąc się w berka.Dżwi niektórych mieszkańców były przeważnie z drewna lub zwykłe białe ze zwyklej substancji.Richard zaprowadził dwoje do ostatniego mieszkania na korytarzu.Richard;
-to tutaj,obejrzyjscie sobie a potem wyjdżcie na zewnątrz.Pije piwko z kolegami jak coś.Ben:
-nie ma sprawy.Richard dał Benowi klucze poczym poszedł w stronę wyjścia.Carmen:
-Ben,tu jest dziwnie.Nie jestem pewna czy chcę tu kiedyś zamieszkać.-głos Carmen był cichy i staranny,by nikt go nie mogł usłyszeć.Ben:
-teraz jest już za pożńo.Ben otworzył mieszkanie i obydwoje do niego weszli.Przed pokój wydawał się przytulny i taki niecodzienny,jak uważała Carmen.Na przeciwko znajdowała się sciana na której wisiał wieszak na kurtki.Tapeta była o kolorze drewna zmiesznaym z ostrym brązem.Podłoga reprezentowała sobą brazowymi kafelkami,które rozciagaly się rówznież do kuchni.ben wszedł do łazienki.Też wydawała się taka "niecodzienna".Znajdowala się tam wanna,zaniedbany kibel,który z pewnością będzie trzeba wymienić i umywalka,i co było dziwne ona wyglądala na całkiem nową.Carmen weszła do "salonu".Na samym jego środku była postawiona kanapa przypominająca czasy drugiej wojny światowej.Szafa znajdowała się na samym końcu przy oknie,tez z drewna.Ben wszedł tez do salonu.Ben:
-myślałem,ze będzie gorzej...-oznajmił.Carmen;
-ja też...Ale kochanie,zapomnielismy o najwazniejszej rzeczy.Nie stac nas na tego typu rzeczy jak.nowa toaleta,bo jest naprawde zrujnowana,kuchenka,lodowka i tak dalej...Ben:
-o to się nie martw.Richard wygrał w kasynie50.000 $ i powiedział,że pozyczy nam połowe z tego,aż do czasu jak będziemy już mieć kase.Zagral w to z myślą o nas kochanie...Carmen:
-co? Dlazcego jak zwykle dowiaduje się o tym ostatnia?!-głos Carmen był wściekły,jak nigdy do tąd.Ben:
-bo właśnie bałem się Twojej reakcji.Carmen:
-odwal się ode mnie! Carmen wyszla z mieszkania,potem z klatki i udało jej się wyjść z podworka na stary rynek.Richard poszedł do Bena.Richard:
-Stary,co jej się stało?-Richard był już lekko nawalony. Ben:
-dopiero jej powiedzialem,że nam pożyczyłeś kasę na mieszkanie.Richard:
-mówiłem Ci wcześniej,zebyś jej powiedział...Ben:
-no wiem...Zwlekalem.W tym samym czasie Carmen spacerowała po "rynku",na ktorym największa atrakcja to stragan z owocami i warzywami.Ludzie obserwowali bezustannie Carmen.Z reszta ludzi było bardzo mało.Mijajacy ją facet miał tylko jedno oko,a jedna z dziewczynek bawiacych się w chowanego miala wielka bliznę na twarzy po poparzeniu.Sprzedawca straganu też nieżle wyglądał,włosow wogole nie miał a jego recę były wychudzone i posiniaczone.Jeden ze starców podczas gdy rozmawiał z jedną z kobiet,ktora obserwował Carmen w oknie na podwórku,wskazywał na nią palcem i zaczał się dziwnie zachowywać.Carmen;
-co tu sięd zieje...?-zamruczyła pod nosem.Dziewczyna postanowiła się wrocić.Nie byla mile widzianą osobą na ryneczku.Gdy Carmen wracała,juz z szybszymi krokami wszyscu się na nią gapili.Poczuła się skępowana,więc zaczęła coraz bardziej przyśpieszać.Nareszcie doszła do klatki,ale juz nie było tam nikogo.Ani Bena,ani Richarda.Nawet bawiące się dzieci zniknęły.Carmen:
-Ben!!! Gdzie jesteś?! Carmen wchodziła na gorę po schodach i nie poskutkowalo.Poszla więc na sam dół do piwnicy.Obok jej nóg przelatywaly szczury.Carmen:
-Ben! Richard! Jakaś kolejna 'dziwna' kobieta wyszła ze spiżarni obserwując Carmen.Carmen:
-przepraszam,widziała pani może dwóch młodych chłopaków...Zanim Carmen skończyła pytanie kobieta poszla do góry ignorując dziewczynę.Carmen czuła się bardzo poirytowana tym wszystkim.Postanowiła pójść do góry i poczekać na podwórku.ale w chwili gdy się obróciła,tajemnicza kobieta,która ja przed chwilą zignorowała stała na schodach i ją obserwowała,ale jak zobaczyla idącą w jej stronę Carmen szybko poszła do góry.Carmen:
-wszycyscy jesteście pokręceni!!! Carmen wybiegła z klatki schodowej i na podworku zobaczyła Bena i Richarda pijących piwo.Carmen:
-jedziemy już! Ben:
-co? dopiero przyjechaliśmy! Carmen;
-dobrze,w takim razie ty tu zostajesz a ja wracam do domu i nie wracam po ciebie.Pasuje?-Carmen była już wystarczająco zła,zeby się jeszcze sprzeczać z Benem.Ben;
-sorry Richard,jutro się zmówimy, ok? Richard:
-spoko,jestesmy w kontakcie.Richard poszedł do swojego mieszkania,ktore znajdowało się w tej samej klatce co przyszłe mieszkanie młodego małżeństwa.Ben pobiegł za żoną i zmierzał w kierunku auta.Ben:
-nawet jakbyś chciała pojechać sama,nie masz kluczyków a tu nie ma żadnych autobusów i taksówek.Carmen:
-tu jest dziwnie.Nie będę tu mieszkała.Weszła do auta i czekała aż Ben odjedzie z tego miasteczka.Wkrótce ben wyjechał z podwórka i ruszył w drogę.Carmen;
-a nie mozemy zamieszkać u Twoich rodziców?-Carmen sraciła swoich rodziców w wypadku samochodowym,więc u jej rodziców pobyt nie wchodzil w grę-moglibyśmy przecież u nich nawet wynajmować.-głos Carmen był błagajacy i wyczerpany.Ben:
-moi rodzice są chorzy,napewno się nie zgodzą.Carmen:
-chorzy? To tym bardziej! Będziemy im we wszystkim pomagać.Ben:
-zatrudnili już opiekunkę.Carmen:
-tą ją zwolnią-Carmen była już natrętna i natarczywa.Ben:
-nie! Oni się nie zgodzą,nie rozumiesz? Pozatym już zapożno.Richard już nam je zaklepał.Do naszego budynku wprowadza się jeszcze jego dziewczyna...Carmen:
-kolejna już...Ben:
-wlaśnie nie.ona ma z nim dziecko.Carmen:
-dziecko? Boże! przecież on ćpa! Ben:
-powiedział,że się z tego wyleczy,lecz ja w to wątpię.Carmen;
-chcę być już w domu...Ben:
-marzy mi się to...I tak dzień minął.Mineły już również dwa miesiące i młode małżeństwo wprowadziło się do nowego domu.Mieli juz wszystko wyremontowane i nowe.Powoli życie zaczęło się układać,ale martwiło ich tylko jedno:nikt się do nich z mieszkańców nie odzywa, tak samo jak do Richarda i jego dziewczyny-Kate.Czy to z powodu przeprowadzki? A może mieszkańcy nie chcieliby nowych sąsiadów.Coś tu nie grało,pomyślała Carmen.Ben jak zwykle przymykał na to oko, i był zajęty pracą.Pewnego dnia Carmen w drugi dzień pobytu w nowym domu zaczęła robić obiad.Zaniedługo wróci Ben,który zaprosił Richarda i Kate,co bardzo pasowało Carmen,ponieważ chciała ich bardziej poznać a zarazem podziękować za pożyczone pieniądze i przeprosić za incydent w dniu obejżenie domu pierwszego razu.Carmen już kończyła robić sos do Sphagetti,gdy nagle ktoś zapukał do dżwi.Od razu pomyślala,że to Ben i przyjaciele,ale się pomyliła.Gdy otworzyła dżwi nie zobaczyla nikogo.Pomyślała; dzieci robią sobie psikusy.Ale gdy już wracała z powrotem do kuchni znowu ktoś zapukał.Za drugim razem stuk w dżwi byl mocniejszy.Ale jak się okazało-znowy nikogo nie było.Zaczęła się bać.Już dużo się naoglądała dziwnych rzeczy w tym miasteczku.Ale co miała zrobić? Nie było innego wyjścia,oprócz zamieszkania w tym mieście.Po niespełnej godzinie cała trójka już przyszla.Obiad był juz gotowy i czekał na nie wiadomo na co.Carmen;
-szybciej dzisiaj skończyłeś-dała buziaka i poszła po szklanki na colę.Kate:
-przytulnie tu.Carmen:
-też tak myślę-dobiegał głos z kuchni.Ben:
-cieszę się,że nam się udało.Richard i Kate właśnie siadali na kanapie,byla cala niebieska pokryta małymi ślicznymi delfinkami.Oczywiście była nowa i pachniała tak..."nowo".Carmen nareszice weszła do pokoju,nalala wszystkim coli poczym wszyscy zaczęli jeść.Kate:
-świetnie gotujesz,wiesz?-odezwala się,jedząc ze smakiem.Carmem:
-ee tam...To tylko sphagetti.Ben;
-zgadzam się z Kate.W pewnej chwili Carmen zauważyła u Richarda dziwne zachowanie.Co mogło się stać? Ben jej mówił,że jest zawsze obecny w towarzystwie a teraz wogóle się nie odzywał.Ben:
-co przyszykowalaś na deserek?-spytał,wogole nie patrząc na żonę.Carmen:
-lody w pucharku-odrzekła zjadając ostatnią porcję na widelcu.Kate:
-było przepyszne! Często gotujesz? Carmen:
-no nawet...-odpowiedziała cicho jak by była to mała drobnostka-zwykle robie dania...orientalne albo egzotyczne.Uwielbiam się bawić a jednocześnie gotujac,piec...To moje hobby.A ty czym się zajmujesz?-spojrzała na Kate i czekala cierpliwie na odpowiedż,bo Kate spijała ostatnie krople coli.Kate:
-w sumie niczym.Lubie oglądać filmy a szczególnie romantyczne.Ben:
-jeśli mogę się wtrącić,Carmen,mozna dokładkę? Carmen:
-no,a czemu nie? Idż sobie nałóż.Mijały minuty aż doszło do godzin,kiedy wszystkie osoby( oprócz Richarda ) dobrze się bawiły pijąc drinki.Carmen puściła na wieży znane i nowe piosenki dzisiejszych gwiazd.Richard przez cały ten czas zachowywał się tak dziwnie.Czasami coś tam pomruczał pod nosem i lekko uśmiechnął się,kiedy ben opowiedział swój ulubiony kawał.ale potem już nic go nie bawiło.Dla Carmen było też dziwne,ze tylko ona to zauważyła.Albo Ben albo Kate powinni choć zwrocić uwagę,czemu jest taki 'nieobecny".Ale,że Carmen jeszcze tak bardzo nie znała Richarda,nic nie chciała mu mówić.Kate:
-to na nas już czas-powiedziała uwalniając ciszę,która istniała ponad minutę.Carmen;
-miło było was poznać.Kate:
-wzajemnie.Kiedy wy do nas wpadniecie?-nie wiedziała na kogo spojrzyć,czy na Carmen czy na Bena.Postanowiła iść na do przedpokoju po bluzę.Carmen:
-kiedy będziemy mieli czas.Znaczy jak Ben i Richard skończą pracę.W tej chwili Richard poraz pierwszy od czasu spotkania spojrzał na Carmen i znowu przewrócił oczami na inną stronę.Ben:
-jeszcze się umówimy,mamy sporo czasu na nasze spotkania.Wkońcu mieszkamy tak blisko.Ben poszedł do kuchni odnieść kubki z resztkami wódki z colą.Kate:
-no to do zobazcenia kiedyś tam.Kate ubrała bluzę i wyszła z mieszkania za Richardem.Ben:
-do jutra Richard! Pa Kate.Ben zamknął dżwi i mocno przytulił Carmen poczym ją pocałował.Ben:
-nareszcie mamy trochę czasu dla siebie...Carmen;
-Richard dziwnie się dzisiaj zachowywał...Zauważyłeś to?-spytała a następnie oderwała się od ciepłych rąk Bena i poszła sprzątać po małej imprezce.Ben;
-dzisiaj go nie poznałem.Nigdy taki nie był...Może sami mają jakieś problemy.Polubiałaś Kate? Carmen:
-pewnie.Jest bardzo sympatyczna.Ale jeszcze siedziała skrempowana na tej kanapie i sie ciagle uśmiechała.Ben:
-no widzisz...Carmen:
-idę na chwilkę do sklepu.Kupię jakieś winko i sobie jeszcze trochę posiedzimy,pasuje? Ben:
-no dobra,poczekam-odrzekł leniwie.Carmen ubrała grubszą bluzę z firmy ADIDAS,włożyła na swoje małe stopy czerwono-żółte buty i wyszła ostatecznie chwytając z wieszaka torebkę ze skóry.Gdy przechodziła przez klatkę było jak zawsze cicho,ale juz dzieciaków bawiacych się,nie było.Weszła na podwórko i z niego wyszła wchodzać na ryneczek.Mało osób przechodziło,ale Carmen zwróciła uwagę na chłopca,który przechodził tuż obok.Miał wielką bliznę na nodze.Wielka dziura,na ktorej był niewielki strupek.Gdy chłopiec zauważył,że Carmen go obserwuje od razu zasłonił ranę spodenkami ściagając je mocniej w dół.poszedł dalej a ona szła w kierunku jedynego sklepu.W momencie jak do niego wchodziła,zrobiła się dziwna atmosfera.Wszyscy obecni kupujący patrzyli się na Carmen i zaczęli coś szeptać.Carmen podeszła do lady i czekala na swoją kolej.Obecni: kobieta z 2-letnim dzieckiem, stary dziadek,który zwrócił na Carmen szczególną uwagę, mężczyzna w wieku gdzieś tak 35 lat i sprzedawczyni dalej ją czujnie obserwowali.Sprzedawczyni sprzedała już towar wszystkim klientom.Teraz przyszła kolej na Carmen.Sprzedawczyni:
-co podać?-spytala aroganckim tonem.Carmen:
-jest moze u pani wino wiśniowe,najlepiej wytrawne i pół słodkie.Sprzedawczyni:
-taaaa....podała Carmen towar i powiedziała cenę.Carmen zapłaciła i wyszła ze sklepu.stary dziadek zatrzymal ją na ulicy.Dziadek:
-młoda damo,ty się tu niedawno wprowadziłaś,prawda? Carmen:
-tak...a czemu pan pyta?-dziewczyna byla mocno zdziwiona,że zaczepił ją mieszkaniec tego miasteczka.Nikt inny jeszcze tego nie zrobił.Dziadek:
-mam do oddania komuś w dobre ręce kundelka za darmo.Zgodziła by się pani?-pytanie dziadka zaniepokoiło ją,było za banalne i nie potrzebne,żeby ją zatrzymywać.O coś go podejrzała.Dziadek:
-nikt inny go nie chce,pomyślałem o pani.Caremn po chwili namysłu postanowiła,że weżmie tego psa.Poszła za dziadkiem za rynek aż do pola na ktorym stał jego skromny,stary domek.Dziadek:
-zaczekaj tu młoda damo.Poszedł do swojego domu i zaraz wyszedł z pięknym kundelkiem na smyczy.Carmen:
-jaki śliczny!-spojrzała na dziadka.Carmen:
-proszę pana,może pan będzie wiedział: dlaczego tutejsi mieszkańcy są wobec mnie i mojego męża tacy aroganccy? Dziadek zmarszczył czoło i po chwili namysłu odpowiedział.Dziadek:
-zatkało mnie...Carmen:
-niektórzy mają jakieś wielkie blizny,ran...czy coś się tutaj wydarzyło? Dziadek;
-musiałbym opowiedzieć tą historię,ale nie w tym miejscu.Możesz do mnie wstąpić na kawe? pomyślala,że czemu nie? Dziadek wydawał się być miły,więc się zgodziła i poszla do niego.Zdjęła swoją bluzę,bo w jego domu było bardzo ciepło.Dziadek:
-usiądż sobie przy stole w kuchni.Facet miał całkiem niezły domek.Też był przytulny i ladnie w nim pachniało.Jakby codziennie smażył naleśniki.Carmen usiadla przy stole a po chwili dziadek zrobił jej kawę.Usiadł też przy stole i popatrzył na dziewczynę.Pies korzystał z okazji i podjadał ciastka,które leżały na dywanie.Pewnie niedawno spadły.Dziadek:
-to było 10 lat temu.Nijaki Arnold Smith wprowadził się do naszego miasteczka z żoną i dwójką dzieci.Żyli skromnie,ale niczego im nie brakowało.Pewnego dnia udał się do tego sklepu,w którym właśnie przed chwilą byliśmy.Była duża kolejka.Wypił dość za dużo.Wepchał się do kolejki.Jeden gość zaczął się stawiać noi...-dziadek przerwał poczym ciągnął dalej-zabił go,zadawając mu 28 ciosów nożem.Potem trafił do węzienia.Ale miał dużego farta i udało mu się uciec,ale po dwóch dniach znowu go zamkneli.Reszta mieszkańców go znienawidziła i wszyscy postanowili zabic jego całą rodzinę.Wszystkie trzy osoby spalili na stosie poczym pochochowali szczątki.Policja przestała interesować naszym miastem.Wkońcu Arnoldznowu uciekł z wiezienia i zaczął mordować mieszkańców naszego miasta w ten dzień,w którym zamorodowano jego rodzinę.Dokładnie był to 20 czerwiec.Teraz powraca co roku,by mordować do woli aż do czasu kiedy umrze.Co roku 20 czerwca wraca by "zoorganizować" krwawą zesmtę.Carmen:
-dzisiaj jest 19 czerwca....Dziadek:
-no właśnie.Dlatego specjalnie Cię zaczepiłem,nie ze względu na psa tylko na Ciebie i Twojego męża.Arnold morduje w ten dzień i jeszcze w pierwszą noc.Carmen;
-no a policja? Nie zajmie się tym? Dziadek:
-od czasu kiedy zamorodwano jego rodzinę,wogóle ich nie interesują nasze losy.Uznali nas za świrów.Carmen:
-to dlaczego Ci ludzie tak dziwnie się na mnie patrzą? Dziadek:
-tego to ja już nie wiem.Myślę,że nie chcą nowych lokatorów,którzy narobią szumu,albo poznają ich historię.Carmen:
-jakoś nie wierzę,że on jutro powróci...Dziadek:
-nie muisz,ale jak coś-ostrzegałem.A teraz idż już,bo pewnie juz Twój mąż się niepokoi.Carmen po 15 minutach znalazła się w domu z nowym domownikiem.Ben jak zwykle zrobił jej półgodzinny wyklad na temat psów i o tym jak bardzo się martwił,wtedy gdy ona siedziala u Dziadka.Ale zgodził się na wzięcie psa.Carmen opowiedziała też o historii niejakiego Arnolda,poczym Ben w to nie uwierzył.Ben:
-to jakaś bzdura!-odpowiedział po wysłuchaniu Carmen,popijając wino z ekskluzywnej lampki.-naopowiadał Ci jakiś głupot a ty jak zwykle w to uwierzyłaś.Carmen:
-to była prawda,wiem to ! Ben:
-nie chce się dzisiaj z Tobą pokłócić,idę już spać.Ben poszedł w swojej pidżamie do łóżka.Carmen jeszcze trochę posiedziała prz laptopie znajdujac wiadomości w internecie na temat tego misteczka i historii,ale nic nie znalazla.I przestała w to wierzyć.Pomyślała: Poprostu Dziadek ze starości potrzebował towarzystwa.Wyszła jeszcze z psem.Chodż był już prawie ciemno,wszystko jeszcze widziała.Nagle wszyscy ubezpieczali swoje dżwi,okna kratami,zamykali dżwi na kłódkę.Carmen się domyślała o co chodzi,ale ta myśl szybko uciekła jej z głowy.Czy przypadkiem Ci ludzie się nie zabezpieczają przed ARNOLDEM SMITHEM? Ale dziewczyna od razu przestała o tym myśleć.Niektórzy mieszkańcy swoich domów się "nieubezpieczali" i jakos było dobrze.Więc to ją uspokoiło.Psowi nadała piękne imię-Łatek.Przynajmiej jej się podobało.Wróciła do domu poczym położyła się spać z nadzieja na dobre jutro.Wkońcu nastał 20 CZERWCA.W pewnym mieszkaniu,niedaleko z resztą Carmen i Bena,jedna 16-letnia dziewczyna ubierała się.Miała piękne imię-Nicole.Wyszła ze swojego pokoju i przyszła do kuchni.Jej mama robiła śniadanie.Mama:
-gdzieś wychodzisz?-spytała zaniepokojona i dodała-przy okazji weż pocztę.Nicole:
-dobrze.Muszę iść na chwilę do Oscara.To ten nowy kolega,o którym Ci mówiłam.Mama:
-córeczko,ale na wszelki wypadek uważaj na siebie.Kto wie czy w tym roku się zjawi.Nicole:
-przestań mamo,nadal w to wierzysz? Mama:
-w tamtym roku zostało zamordowanych 11 osób.To nie jest zbieg okoliczności.Nicole;
-taaa...jasne...przyjde najszybciej jak się da.Nicole wyszła z domu.Była prześliczną blondynką o dlugich włosach z dobrego domu.Jej rodzina była jedna z najbogatszych w tym miasteczku.Szła wolnym krokiem,omijając wszystkie domki po bokach docierając do pola i lasu.Oscar mieszkał w samym środku lasu,więc był to dla Nicole spory wysiłek.Ale była wysportowana i chuda,więc sobie poradziła.Weszła w głąb lasu idąc małą niewidoczną prawie ścieżką.Nagle usłyszała dzwięk,który przypominał jakby ktoś jeszcze chodził po lescie i uginały się pod nim gałęzie.Nagle w chwili nieuwagi dziewczyna weszla prawą nogą w pułapkę na zwięrzęta o nazwie sidła.Upadła na ziemię.Jej noga strasznie zaczęła krwawić.Rana była spora.Nicole zginała się z bólu.Jednak zanim zaczęła krzyczeć już niezdążyła...Niejaki ARNOLD przebił ją dużą kosą.Jej głowa rozsypała się na drobnę kawałeczki i krew rozprysła we wszystkie strony.Ciało Nicole już straciło śliczną,słodką główkę.Ale ON dopiero zaczął rozgrzewkę...W tym samym czasie Carmen wsypywała do srebrnej małej miseczki karme dla swojego pieska.Ben o dziwo robił śniadanie i jak zwykle coś mu nie wychodziło.Carmen:
-tak się cieszę,że go wzięłam...Ben:
-dzięki mnie!-odrzekł szybko-gdyby nie ja,ten pies skończyłby na ulicy razem z tym dziadkiem.Carmen;
-nie przesadzaj-opdpowiedziała chowając paczkę karmy do szafki,która mieściła się nad barkiem.Tymczasem pięcioro przyjaciół:Emma,Jacob,Liss,Chris i Steven spędzali popołudnie na łące niedaleko lasu,w którym zginęła Nicole,czyli w miasteczku Ambrose.Spędzają tam wolny dzień,korzystając z ostatnich dni wakacji.Nawet nie mają pojęcia,jaką mroczną historię opowiada miasteczko AMBROSE.Emma i Liss siedziały na położonym kocyku na gęstej trawie a Jacob,Chris i Steven grali w nogę nową piłką z drogiego sklepu sportowego.Liss:
-nie rozumiem Chrisa...raz do mnie zarywa a potem jak ja się angażuje,ignoruje mnie.Ma kupe kasy to myśli,że wyrwie każdą napotkaną laskę...-głos mlodej nastolatki był smutny i piszczał brakiem nadziei.Emma:
-zobaczysz...znajdziesz sobie lepszego! Na świecie jest miliony takich facetów jakich lubisz! Zaufaj mi!-dodawała otuchy najlepszej przyjaciółce,wiedząc,ze to nic nie da,sądząc po jej minie.Liss;
-Ci łatwo mówić...jesteś szczęśliwa,chodzisz z Jacobem,masz nadzianych starszych noi chate,w której można się zgubić.Emma:
-nie przesadzaj! Chyba nie chcesz powiedzieć,że jestem rozpieszczona...Liss:
-nie no,skąd....Nawet taka myśl nie przyszła mi do głowy.Rozmowe dwóch przyjaciółek przerwał Jacob i Steven.Chris pobiegł do lasu po piłkę.Jacob:
-o czym tak namiętnie rozmawiacie?-wogóle nie był zainteresowany o czym rozmawaiły dziewczyny,ale chciał rozlużnić atmosfere.Liss;
-nieważne...już się nagraliście? Przecież dopiero zaczeliscie grać! Steven:
-znudziło nam się...Jacob przytulił się do Emmy i zaczął całować ją po szyi.Liss zazdrościła przyjaciółce,ale cieszyła się,że chociaż ona jest szczęśliwa.Jacob pod względem Liss był bardzo przystojny.Miał brązowe i dobrze ułożone włosy.Jego grzywka opadała na lewą stronę czoła i wyglądała genialnie.Emma była wysoką blondynką,ktora nie była ani chyda ani gruba.Miała niebieskie oczy w przeciewieństwie do Jacoba,który miał piwne.Po chwili przybiegł Chris z piłką.Chris:
-dlaczego ja miałem zapieprzać za tą piłką?! Jacobem;
-bo ty jedyny z nas jesteś przygłupem! Wszyscy zaczęli się oczywiście śmiać.Wiedzieli,ze to tylko żart,choć Chris wogóle się na nich nie znał.Ale akurat w tej chwili się nieodezwał i zmienił temat.Carmen oglądała telewizję,gdy nagle usłyszała jakieś piski na klatce.Bena już nie było,pojechał sam do pracy,bo Richard się żle czuł i Kate się nim opiekuje.Carmen z ciekawością wyszła na klatkę,z resztą tak jak Kate.Kate;
-co to było?Jej oczy napełniły się strachem.Carmen;
-to pewnie te dzieciaki-pocieszała nową przyjaciółkę.Kate wróciła z powrotem do mieszkania a Carmen szła w głąb korytarzu.Dzieci ucichły,ale coś jej niedawało spokoju.Ale jednak po chwili namysłu wróciła się do domu.Arnold niestety powrócił i jak narazie jego kolejną ofiarą jest 23-letni chłopak,ktory w tym czasie robił pąpki w lesie.Wyglądał na wysportowanego i był bardzo opalony.Arnold był coraz bliżej..."Sportowiec" zmienił pozycje i teraz robił przysiady.Ale gdy usłyszał kroki nawet nie zdążył się odwrócić.Morderca rzucił się na niego,poczym zadał mu 11 ciosów nożem,noi niestety Sportowiec padł,i juz nigdy nie powstanie...Carmen bawiła się z psem w domu i postanowiła wyjść z nim na dwór na spacer.Wyszła na rynek i szła wolnym,bardzo wolnym krokiem.Ludzie już nie zwracali na nią takiej uwagi jak wcześniej,chyba już się przyzwyczaili i pomyśleli:"trudno...jest już martwa,bo o niczym nie wie".Carmen zobaczyła wszędzie pozamykane dżwi na kłódkę,zabarykadowane okna i też dżwi.Trochę się bała...Nawet pies nie chciał iść dalej.Wkońcu zrezygnowana Carmen wróciła się.Arnold wkroczył już do miasta,oczywiscie nikt tego nie widział-nie mógł widzieć,inaczej "zabawa" szybko by się skończyła.Tymczasem piątka przyjaciół spacerowała po lesie wygłupiając się.Widocznie między Liss a Chrisem coś zaiskrzyło,bo Chris przytulał ja wtedy kiedy tylko Liss na to pozwalała,ale to jednak nic nie znaczyło.Liss:
-Emma,opowiedz o tej historyjce z tym taksówkarzem!-krzykneła do Emmy,która uciekała przed Jacobem.Jacob:
-ja juz to slyszałem...przeżyłem ciekawsze przygody.-powiedział z lekką ironią Jacob.Liss;
-jasne...Steven:
-tak wogóle gdzie my jesteśmy? Chris;
-zaraz znajde na mapie...pczekaj...Emma dobiegla do przyjaciół.Emma:
-zanim on to znajdzie,to my juz wrócimy do domu...Chris;
-poczekaj...Miałem 5 z geografii...Liss;
-serio? ja 4 tylko dlatego,że jeden jedyny raz ściągałam!!!! Chris:
-nie przejmuj się...I tak miałaś lepszą średnią ode mnie.W tej samej chwili Kate postanowiła zabrać Richarda na spacer,aby odetchnął świeżym powietrzem.Wychodzili właśnie z klatki dopóki Kate nie natknęła się na tajemniczą kobietę,której tak nienawidziła.Z resztą- z wzajemnością.Kate z Richardem omineli kobietę,która weszła do środka.Kate:
-coraz bardziej zaczyna mnie wkurzać!-Kate nie wytrzymała.Richard:
-nie denerwuj się tak...Tak już chyba zawsze będzie..Nikt się do nas nie odezwie oprócz Carmen i Bena.Para poszła na rynek odpocząć,ale po niecalych 20 minutach wrocili do domu.Carmen poszła do sklepu zostawiając psa pierwszy raz.Jako jedyny w całym mieście otwarty był sklep.Carmen od razu jak weszła zuważyła wielkiego mężczyznę w czarnej marynarce i pelerynie.Miał zasłoniętą twarz arafatką i stał przy ladzie.Sprzedawczyni spytala się jego:
-jak nic pan nie kupuje to niech mi pan nie przeszkadza,bo pracuję.Carmen;
-dzieńdobry,ja poproszę chleb i margarynę.Carmen nawet przez myśl nie przeszło,że mężczyzna w pelerynie to właśnie ARNOLD.Carmen zapłaciła za towar poczym wyszła.Przyszła do domu i zaczęła robić obiad.Sprzedawczyni robiła coś na zapleczu.Arnold wykorzystał tą okazję,wszedł na zaplecze,chwycił za jej głowę i mocno uderzył o ścianę z taką siłą,że Sprzedawczyni już zmarła.Krew rozprysła na ścianie...Arnold zamknął sklep,pod nieuwagą przechodnich.Carmen po 15 minutach strasznego wydarzenia dalej gotowała obiad.Usłyszała jakieś głośne stuki w domu Kate i Richarda.Zaniepokoila się trochę,ale pomyślała,że nie będzie się wtrącać.Dosypywała soli do garnka z wrzącą wodą i pierogami,gdy stuki nagle ucichły.Pies zaczął szczekać pod dżwiami,gdy na klatce było slychać kroki,które były coraz bardziej ciche.Carmen:
-za mało soli...-powiedziała sama do siebie.Pomyślała,że pojdzie na przeciwko,do Kate pożyczyć trochę soli,ponieważ nie chciało jej się znowu iść do sklepu i marnować czasu.Ben miał dzisiaj pracować do 20:00,ale w domu zawsze zjawiał się po dziewiątej.Ma do pracy ponad 50 km i musi jeszcze powypełniać setki papierów.Gdy Carmen zapukała do dżwi,zauważyła,.że są otwatre.DZIWNE-pomyślała.Weszła do ich domu,do pokoju "gościnnego".Nie spodziewała się,że zastanie taki widok w swoim życiu...Chciało jej się...Z resztą sama nie wiedziała co robić: drzeć się,płakać,czy uciekać,albo wezwać pomoc.Na wersalce leżał brutalnie zamordowany Richard.Brzuch miał wypatroszony a gałek ocznych już nie posiadał.Gorzej było z Kate: była przepołowiona na pół.Jej lewa połówka leżała na podłodze a druga na fotelu.Gałki oczne Richarda pływały w kałurzy krwi na podłodze.Wszędzie była krew.Carmen już wiedziała co jest grane...Ale teraz o tym zapomniała-zemdlała...
Obudziła się w takim szoku,że nie miała siły wstać.Nie wiedziała co się dzieje.Jednak dopiero teraz uświadomiła sobie,że to nie jest koszmar.To się wydarzyło naprawdę.Po chwili obwiniała siebie-przecież słyszała stuki w ich domu.Pies przybiegł do Carmen,która jeszcze leżała.Jednak znowy zemdlała...Obudziła się po raz drugi jak pies polizał ją po policzku.Carmen już była umazana krwią.Strasznie śmierdziało zwłokami obydwu przyjaciół.Wstała o własnych siłach i wybiegła z mieszkania zostawiając dżwi otwarte.Pies wybiegł za nią szczekając.Carmen pukała do dżwi sąsiadki,ale jak je otworzyła,bo też były otwarte,kobieta leżała już martwa w kałuży krwi.Dopiero w tej chwili zaczęła krzyczeć.Na klatce,na parterze,jak już wybiegała potknęła się o zwłoki chłopczyka,który tak niedawno szybko biegał po klatce i bawił się z kolegami.KOLEGAMI-ciekawe czy oni też już są martwi-zastanawiała sięCarmen.Teraz liczyło się dla niej jedno-aby jak najszybciej dobiec do drugiego auta w swoim garażu i uciec z tego piekła jaknajszybciej.Ale również chciała uratować te dzieci,chociaż niektóre.Carmen żdziwiła się gdy w garażu nie było auta.Carmen;
-co tu się dzieje???!!!!-krzyczała tak głośno,ale nikt jej nie słyszał,bo pewnie byli już martwi...Carmen wybiegła na rynek.Koło jej nóg leżał martwy dziadek,który jej opowiedział historię o Ambrose i dał jej ślicznego pieska.PIESKA!!! Carmen zgubiła Łatka! Rozglądała się na wszystkie strony po sto razy,ale go nie było.Ale w pewnej chwili wybiegł szczekając prosto do dziewczyny.Był taki słodki i piękny.Carmen uśmiechnęla się,ale dalej była w szoku.Z tego wszystkiego nie wzięła telefonu,aby zadzwonić do Bena.O policji nawewt nie myślała,bo wiedziała,że nikt się nie zjawi.Ale telefon nie był dla niej najważniejszy.Chciała uratować,albo ostrzec mieszkańców,że Arnold powrócił...Biegła przez rynek i naprawde nikogo nie było a reszta bloków była zabarykadowane.Zastanawiała się-to jakim cudem ON ich dorwał? Na rynku była straszna cisza.Carmen pobiegła do jedynego sklepu.Dzwi były otwarte.Nie dało się nie zuważyć zabitej Sprzedawczyni,ale ktoś był na zapleczu.Szła wolnym krokiem.Ale wkońcu wbiegła do pomieszczenia.Po raz pierwszy zobaczyła Arnolda,który dusił męża Sprzedawczyni.Carmen szybko wybiegła z krzykiem a Arnold jak udusił mężczyznę podążył za nią.Był zwinny i szybki.W czasie jego biegu jego peleryna fruwała w powietrzu.Carmen biegla w stronę drogi do jej starego miasta,w którym mieszkała.Ale tego się nie spodziewała:całe Ambrose było otoczone drutem kolciastym.Więc pobiegła do lasu.Obróciła się za siebie,Arnold zniknął...Może dał jej spokój,ale to było raczej nie możliwe.Carmen była zdezorientowana.Biegła tyle ile miała sił w nogach.Potknęła się o gałązkę i zobaczyła oderwanego palca a obko niego czyjąś rękę.Krzyknęła znowy poczym znowu pobiegła.Pięcioro przyjaciół w tym czasie,i w tym samym lesie,rozkladało namioty przy świetnej zabawie.Nie mieli pojęcia co się dzieje.Liss;
-ja już mam zrobione...-wychwalała się.Chris najwidoczniej sobie nie radził przy rozkładaniu swojego namiotu,który miał dzielić ze Stevenem i Jacobem.Liss:
-pomóc?-zapytala z lekkim uśmiechem poczym dodała-zaraz zepsujesz.Chris:
-poradze sobie...Liss odeszła zirytowana.Doskonale wiedziała,że Chris robi jej na złość.dziwne,tak niedawno tulił się do niej.Już nigdy się nie zmieni-pomyślała.Emma całowała się z Jacobem daleko od ich namiotów i reszty.Emma:
-wracamy? wkońcu nie zdąrzymy do wieczora tego wszystkiego rozłożyć.Jacob:
-przecież obydwoje wiemy,ze tego chcesz-mówił to a jednocześnie całowa ją w jej czerwone,lekko opuchnięte usta.Emma:
-ta jasne...-ciągnęła-chodżmy już...Co sobie inni pomyślą? Jacob przestał ją całować,wstał i wkurzony na swoją dziewczynę i poszedł do reszty.Emma:
-dzieciak...-wkurzona poszła za nim.Carmen była przerażona.Zastanawiała się co robi Ben.Taa...Pewnie pracuje i o niczym nie wie.Skąd ma wiedzieć? A może jedzie już do domu,z wymówką,ze go zwolnili? W tej chwili Carmen modliła się o to.Oddychała mocno poczym postanowiła odpocząć.Brakowało jej tchu a w oddali nikogo juz nie widziała.Tylko ptaki cicho ćwierkały niedaleko Carmen na wysokich drzewach.Wstała i poszła dalej.Robiło się ciemno,ale przyrzekła sobie,ze nie wyjdzie z lasu dopóki niepoczuje się bezpieczna.Wiedziała,że Arnold jest blisko....BARDZO BLISKO...Pięcioro przyjaciół już skończyło rozkładać "obóz".Liss:
-to co? gramy w tą butelkę?-spytała jedząc chipsy o smaku paprykowym.Emma:
-ale tylko na pytanie czy wyzwanie,nie gram na rozbierane...Steven:
-to ja w takim razi nie gramm.Liss:
-spoko...nawet nie brałam Ciebie pod uwagę.Chris:
-bez sensu gra w cztery osoby i to jeszcze tylko na zadania.Liss:
-no to macie problem...Ide na spacer...Liss odeszła od grupy a Emma poszła za nią.Jacob:
-tylko zaraz wracajcie...robi się ciemno.-rozkazał zmartwiony Jacob,chciał w tym momencie przytulić się do Emmy.Tak bardzo się w niej zakochał...Poznali się w liceum,byli w nowej klasie i razem chodzili na koło teatralne.Już po miesiącu ze sobą zaczęli chodzić i jeszcze ani jednego razu się nie pokłócili.oczywiście były jakieś tam sprzeczki,ale nie poważne.Bardzo do siebie pasowali...Dziewczyny poszły na spacer a chłopacy zaczęli opowiadać wczorajszy mecz.Carmen obudziła się wyczerpana.Już nie była psa...Martwiła się o niego.Wstała i poszła dalej.Zobaczyła dym na ciemnym niebie,choć był mało zauważalny.Wiedziała,że ktoś jej może pomóc...Pobiegła w stronę dymu.Pomyślała,ze nawet jak agubi dym,będzie szukać całą noc obozowiczów.Liss z Emmą poszły dróżką nad rzekę.Dość za daleko od chłopaków.liss usiadłana ziemi.Emma:
-po co tutaj przyszłyśmy? Liss:
-jak chcesz mozesz wrócić...Emma:
-Boże! To,że ty masz zły dzień to nie znaczy,ze masz nam zespuć ten weekend! Liss:
-robie Ci coś? To ty ciągle za mną łazisz! Emma bez słowa,ale z kwaszoną miną obrażona poszła do chłopaków.Liss została sama.Miała ochotę się zgubić-iść w nieznane.I tak zrobiła,poszła przed siebie,oddalając się od reszty przyjaciół.Emma wróciła do chłopaków.Jacob:
-gdzie Liss? Emma:
-jak tak bardzo się o nią martwisz to po nią idż! Emma była już wkurzona na maksa.Poszła do swojego namiotu.Liss postanowiła wkońcu,że wróci do pozostałych.Szybkim krokiem poszła do nich.Chris;
-o co chodzi Emmie? Liss:
-gówno mnie to obchodzi! Liss podeszła do ogniska i wyciągnęła upieczoną kiełbaskę.Nagle przed obozowiczami stanęła Carmen.Była cała zapłakana.Jacob:
-Boże!!! Kim pani jest?!! Cramen:
-uciekacjie!!!-Carmen wygladała jakby była psychicznie chora.Tak też się zachowywała.Liss:
-nic pani nie jest? Co się stało?-Liss była zaniepokojona zachowaniem nie znanej jej kobiety.Z namiotu wyszła Emma.Carmen;
-po Ambrose krąży psychopata! Zabił moich przyjaciół i połowę miasteczka!!! Steven:
-jak to? Kto?! Chris:
-to jakaś wariatka...Carmen:
-jesteśmy otoczeni drutem kolciastym,więc szybko stąd nie uciekniemy...Facet w pelerynie chce nas zabić!!! Emma:
-ona może mówić prawdę...Moze faktycznie powinniśmy uciekać?-spytała wszystkich Emma.Chris;
-ale gdzie,kiedy?! To jest wariatka!!!-Chris wybuchł nagle aż zaczął pluć jak krzyczał.Carmen:
-proszę!!! Zlitujcie się!!! Macie moze komórkę? Muszę zadzwonić do męża! On nas uratuje!!! Moi przyjaciele zostali zamordowani we własnym mieszkaniu! Nie widzicie,że jestem cała we krwi?!!!-Carmen była już na szczycie wytrzymałości.Okropnie się bała.Nagle Arnold przebił plecy Stevenowi tak mocno,że jego łup przebił również jego brzuch.Wszyscy gdy to zobaczyli byli w szoku.Od razu zaczęli wrzeszczeć i już szykowali się do ucieczki.Chris chciał się pozbyć Arnolda,ale ten go uderzył końcówką łupa i Chris upadł.Jacob i Emma go podnieśli i zaczęli uciekać a Liss wbiła mu gorącym rusztem z ogniska w nogę.Arnold upadł zwijając się z bólu w czasie,gdy reszta razem z Carmen uciekali w jedną stronę ile sił w nogach.Liss:
-Boże!!! Nie wzięłam telefonu!!! Jacob:
-policja jest już napewno w drodze! Carmen:
-nie sądziłabym...policja nie interesuje się tym miasteczkiem...Uważają tych mieszkańców za wariatów...Nie przyjadą nam na pomoc...musimy sami stąd uciec.Liss:
-jakto?! To ich zasrany obowiązek żeby pomagać ludziom!!!-Liss była zapłakana i cała się trzęsła ze strachu.Carmen:
-szybciej! Chris:
-masz coś z tym gosciem wspólnego?! Carmen:
-tak,tylko dlatego,że chce mnie zabić! Uciekli w głąb lasu...i właśnie wtedy morderca poczuł,że zaczyna się zabawa...Minęło pare minut.przyjaciele wraz z Carmen skryli się w lesie.Nie mogli z niego wyjść-zgubli się.Las był tak wielki,że Carmen sięd ziwiła dlaczego on nie jest zapisany w Księdze Guinessa.Liss nie ogła powstrzymać się od strachu.Tak ją ogarnął,że prawie już nie funkcjonowała.Trzęsła się.Na całym ciele miała miliony ciarków.Emma i Chris ją uspokajali,ale nie poskutkowało.Carmen rozmawiała z Jacobem o całym zajściu i o historii Ambrose.Tylko on w to uwierzył.Ale zachowywał się dziwnie-BARDZO DZIWNIE.Ale nikomu oprócz Carmen to nie przeszkadzało.Emma:
-Liss,uspokój się...Zobaczysz,wyjdziemy z tego przeklętego lasu...Liss;
-wierzysz w to? Wszyscy zginiemy...Chris:
-nie mów tak! Ten psychol wszystkich nas nie złapie,że tak to ujmę.nie ma z nami szans...Liss:
-ma...i to duże.Jest ogromny i jest bardziej wyposażony...Nie mamy szans...pozabija nas wszystkich! Chris;
-może zamiast siedziec na dupie,poszukalibyśmy wyjścia z tego pieprzonego lasu?!-Chris poszedł w głąb lasu,nie czekając na innych.Emma:
-jak będziemy się rozdzielać,to jest już pewne,że wszystkich nas dorwie! Chris;
-to chodżcie! Wszyscy poszli za zbuntowanym chłopakie.Chris zawsze taki był.Miał krótkie włosy bląd i zawsze nosił w lato krótkie spodenki w hawajskie kwiaty.Był nawet przystojny.Wszystkie laski w szkole na niego leciały,ale on zwracał uwagę tylko na Liss.Ale teraz to się zmieniło.Widocznie teraz Chris dojrzewa.Zaczął nie lubieć Liss.Ale ona też nie była idealna.Gdy ze soba chodzili zdradziła go z nie jednym chłopakiem,i nawzajem.Ale jakoś sobie wybaczali.Cała piątka szła gęsiego.Byli bardzo ostrożni.Liss poprawiała swoje piękne włosy i nieufnym spojrzeniem spoglądała na Carmen.Od samego początku jej nieufała,ale jak zginął Steven,trochę jej przeszło.Teraz zwróciła uwagę na Jacoba,który w jakiś sposób zwrócił na nią szczególną uwagę.Widocznie ona tez zwróciła na niego uwagę,zaczął się nie odzywać od śmierci Stevena.Nagle Emma o coś się potknęła...Zdążyła zedrzeć sobie kolana,ale to nie było najważniejsze,do czasu jak zobaczyła o co zahaczyła.Dwa ciała leżały w kałuży krwi: Nicole i wysportowanego chłopaka.Liss od razu jak zuważyła z płaczem odbiegła od grupy i pobiegła w nieznane w las.Emma zwymiotowala,a Chris pobiegł za Liss.Jacob zadbał o Emme,która znowu zaczęła płakać.Carmen zemdlała już trzeci raz...Ale teraz było o wiele gorzej..Żle się czuła i myślała,że umrze.Emma:
-gdzie ona pobiegła? nie chcę się rozdzielać! Jacob:
-już za póżno...Pobiegli...Carmen:
-lepiej już?-ocknęła się Emma:
-trochę...weżcie te ciała ode mnie!!!Emma wstała i poszła dalej szybkimi i zwinnymi krokami.Chciała jak najszybciej uciec z tego "piekła"...Jak oni wszyscy...Carmen z Jacobem poszli za nią...Tymczasem Chris dalej biegł za Liss.Ta biegła jak najszybciej...Już wylała miliony łez,ale dalej nogi jeszcze nie odmawiały posłuszeństwa.Wkońcu Chris ja dogonił.Chris:
-co ty wyprawiasz?! Przez Ciebie się rozdzieliliśmy! Liss:
-jak chcesz,możesz wrócić!! Nie kazałam Ci za mną biec! Chris:
-martwię się o Ciebie! Liss się zatrzymała.Liss:
-TY?! Ty sie o mnie martwisz?! Weż przestań...Chris:
-niech Ci będzie...Trudno...ale proszę Cię,wróćmy...-błagał chris.Znowu coś poczuł do Liss.Liss:
-ja nie chce do nich wracać...Chris:
-to w takim razie ja pójde z Tobą...Liss:
-jak chcesz...-Liss bardzo odpowiadało towarzystwo Chrisa.Dalej coś do niego czuła,ale w tej chwili coś więcej...Zrobiło się już ciemno.Nastała noc.Emma,Jacob i Carmen położyli się na ziemi,majac nadzieję,że zaniedługo to wszystko się skończy.Carmen pragnęła wielu rzeczy,ale najbardziej dla niej ważne było to,żeby Ben był przy niej w tej chwili.Oczywiście nie chciała,żeby przeżył to co ona,ale naprawde tęskniła za nim.Jacob i Emma zasnęli koło siebie,a Carmen płakała do momentu jak zobaczyła koło siebie wielkiego pająka.Od razu go popchnęła w krzaki,gdzieś daleko.I padła zamykając mocno oczy.Liss z Chrisem razem objęci sobą.Liss było bardzo wygodnie,Chris znowu się w niej zabujał,co pewnie potrwa tylko 5 minut-tak myślała Liss.Ale nagle coś kapało jej na twarz i smierdziało jak...KREW! Ocknęła się i zobaczyła wbitą siekierę w głowie Chrisa.Przed sobą zauwazyła ARNOLDA,który już chciał przebić jej głowę jakimś dziwacznym narzędziem,którego nigdy nie widziała.Ale jedno wiedziała:było widać,że jak nim dostanie już nigdy się nie obudzi.Szybko wstała i ominęła GO.Biegła zwinnie,ale morderce biegnął tuż za nią.Wkońcu ją dogonił-kopnął ją w plecy a ona upadła.Wiedziała,że już po niej...Nie myliła się-Arnold wyjął ze swojego plecaka kolejne narzędzie-mini łopatę,której z pewnością chciał użyć.Liis przez małą chwilę zastanawiała się co dlaczego akurat utrudnił sobie życie planując zabić ją łopatą niż siekierą,którą trzymał w drugiej dłoni.Liss wykorzystała ten moment i chciała się podnieść,ale Arnold był szybszy.Końcówkę łopaty wbił jej w twarz.Łopata wbiła się tak moncno,że wbiła się również w drzewo.Z jej gałek ocznych wylewała się krew.Łopata wbiła jej się poziomo w nos.Liss doszła do pozostałych zamordowanych przez Arnolda.Jacob obudził się i zobaczył,że dziewczyn nie ma.Poszedł przed siebie i je ujrzał.Jadły jagody,które rosły w krzakach.Jacob się lekko uśmiechnął.Podszedł do Emmy i zaczął ją całować po szyi.Emma:
-zjedz trochę,zaraz idziemy szukać wyjścia z tego lasu...musimy się pośpieszyć.Psychopata może być tu w każdej chwili.-jej głos był stanowczy,ale sądząc po minie Jacoba-nie zgadzał się.Po godzinie Carmen,Emma i Jacob poszli szukać wyjścia z tego koszmaru,który ich spotkał.Emma chciała poprostu spędzić miło czas ze znajomymi a Carmen poprostu normalnie żyć w swoim nowym miasteczku.Szli po dróżce gdy nagle Emma i reszta zauważyli na swojej drodze czarną zaniedbaną chatę.Emma:
-co to ma być?-ona była najbardziej zdziwiona.Carmen patrzyła z ciekwością a Jacob normalnie się zachowywał.Emma:
-jak myślisz,Jacob,co w tym domku moze się znajdować...Ten ktos kto tu mieszka napewno ma telefon! Emma wbiegła do domu i jak gdyby nigdy nic zaczęł szukać telefonu.Carmen również weszła a Jacob lekko się uśmiechnął.Jego plan sie powiódł...Gdy dziewczyny szukały telefonu,Jacob zszedł na dół do piwnicy poczym wyszedł i wszedł do chaty.Na zewnątrz było słychać tylko krzyki Carmen i Emmy.Jacob sprwaił tak,że straciły przytomność i przywiązał obydwie to zardzewiałych.starych krzeseł.Ich buzie zakleił taśmą-nie był on oryginalny.Pierwsza ocknęła się Emma.Już się dowiedziała,że Jacob to wszystko zaplanował,aby tylko pomóc Arnoldowi...Ale jeszcze czegoś nie wiedziała...Jacob ostrzył nóż i patrzył się w okno,oczekujac na coś...A raczej-czekając na kogoś.Kto to mógł być? Arnold?-zastanawiała się Emma.Cała była posiniaczona...Tak bardzo kochała Jacoba,a on okazał się takim draniem...DRANIEM?! To dla niego komplement.Jacob spojrzał na błagającą o litość Emme.Jacob;
-o! pierwsza się już obudziła! Szkoda,że musisz przez to przechodzić,ale nie robie tego dla siebie.Arnold mnie o to poprosił-powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy,ostrząc dalej nóż,poczym ciągnął-przygotuj się-będzie bolało...Niestety ja cię nie mogę zabić.To zrobi Arnold.W tej chwili obudziła się Carmen.Też zaczęła słuchać tego psychopate.Jacob:
-to właśnie był mój plan.Wkońcu Arnold powierzy medal mi...Będę jego następcą.To ja będę mordował,a on spocznie w drewnianej trumnie...Czyż to nie jest wspaniałe? arnold to mój tata....Gdy dorosłem też chciałem się zemścić za to,że mieszkańcy Ambrose zamordowali naszą rodzinę.Pewnie o tym nie wiecie,ale mnie nie zabili...nie wiedzieli,że Arnold ma trzecie dziecko...Ja też pomszczę swoją rodzinę...Nagle do chaty wszedł Arnold...Zatrzymał się gdy zobaczył uwięzione dziewczyny i po raz pierwszy się uśmiechnął.W ręce tzrymał głowę Chrisa.Emma i Carmen juz domyśliły się co spotkało jego i Liss.Jacob klęknął przed ojcem.Jacob:
-już wszystko gotowe,Ojcze...Arnold:
-spisałeś się,należy Ci się pochwała.Możesz zabić jedną z nich.Emma coraz bardziej nie mogła oddychać-to z powodu tak mocnego płaczu.Nigdy jeszcze nie miała takiego napadu paniki.Jacob bardzo się ucieszył z "nagrody" od ojca.Jacob:
-chcę zabić ją..Wskazał palcem na Emmę.Arnold poszedł do drugiego pomieszczenia,w ktorym nic nie można było dostrzec ze srtony uwięzionych dziewczyn.Przyszedł z powrotem z wielką siekierą.Arnold:
-zetnij jej głowę! Jacobowi zmieniła się mina na negatywną.Chciał się trochę popieścić z Emmą.Ale i tak znowu zaczął się cieszyć,że może ja zabić.Jacob już celował siekierą na szyję Emmy gdy nagle do chaty wbiegł Ben.Carmen omal nie zemdlała po raz kolejny ze szczęścia.Ben popchnął na meble Arnolda a Jacoba wrzucił na stos noży leżących na "podłodze".Dwa noze spadły z półki wyżej na twarz Jaocba wbijając się w jego twarz.Jacob zginął.Ben kolejny raz popchnął Arnolda,ale teraz kopnął go jeszcze z buta mocno w jego pełną nienawiści twarz.Arnoldowi spływała krew z z głowy.Ben odwiązał Carmen a potem Emmę.Cała trójka wybiegła z chaty.Ben:
-biegnijcie za mną.Carmen liczyła choć na skromny pocałunek od Bena,lecz jednak żdziwaiła się.Biegli przez 3 minuty aż wybiegli o dziwo z lasu i Ben prowadził obydwie do miasta.Ben zaprowadził je do auta.Ben:
-szybko wsiadajcie! Carmen:
-ale może uda nam się uratować pozostałych mieszkańców?! Ben:
-dosłownie wszyscy są już martwi! Wsiadaj! Ben wsiadł też do auta i wyjechał z podwórka.Jechał prosto na znoszczony przez jego samego drut kolciasty.Carmen:
-jak to zrobiłeś?! Ben:
-musiałem! Za bardzo bałem się o ciebie.Też zauważyłem,że tu dzieje się coś złego!-Ben również był roztrzęsiony.Nagle na maskę samochodu rzucił się Arnold.W szybę wbił siekierę.Carmen dostała lekko w głowę.Emma siedziała z tyłu.Ben:
-schyl się Carmen! Arnold jakimś cudem wszedł na górę samochodu.Ben już wyjechał z Ambrose i wjechał na nieznaną drogę.Robił ostre zakręty,aby spadł,ale nie poskutkowało.Wkońcu wbił kolejny raz siekierę na górze przebijając dach.Naszczęście nikomu jeszcze się nie stało.Wkońcu Ben się zatrzymał.Wziłł nóz,który zabrał z czarnej chaty i wysiadł z auta.Carmen:
-co ty robisz?!!! Ben zaczał zaciętą walkę z Arnoldem.Carmen z Emmą wysiadły z auta.Arnold zadał Benowi 15 ciosów nożem,ale Ben jeszcze żył.Carmen zabrała leżacą na ziemi siekierę.Arnold wstał,ale nic nie zdąrzył zrobić,ponieważ Carmen przepołowiła go na pół.Dwie części Arnolda rozpadły się na ziemię.Carmen klęknęła przed Benem.Carmen;
-proszę Ben,nie umieraj! Nie możesz mnie zostawić! Ben:
-kocham Cię Carmen...-Ben jeszcze żył,Arnold strasznie go zranił w brzuch nożem.Carmen;
-nie możesz odejść...Jestem w ciąży.Ben wytrzeszczył oczy.Carmen:
-nie miałam okazji Ci powiedzieć...Ciągle ta praca,i praca! Ben:
-wychowasz go sama,Carmen...Ja już nie mam siły...Kocham Cię...Ben niestety zmarł...Carmen zalała się łzami.Emma mocno ją przytuliła...Carmen już nie chciało się żyć.Dwa miesiące póżniej Carmen urósł już brzuch.Zamieszkała razem z Emmą.Miasteczko Ambrose przestało istnieć.Carmen gotowała obiad.Mieszka w domu Emmy i ma nową pracę.Jakoś wszystko się poukładało,ale życie Carmen bez Bena nie miało sensu.Ale Carmen nie chciała już o tym myśleć...Skupiła się na obiedzie...

KONIEC

Za wszelkie błędy,które napewno gdzieniegdzie się pojawiły-bardzo przepraszam : D

2 komentarze:

  1. Jeju początek strasznie kojarzył mi się
    z blogiem pewniej dziewczyna która prowadziła historię o beebsa xD

    OdpowiedzUsuń