wtorek, 21 czerwca 2011

Scenariusz nr 2 pt" Życie po Ambrose"

Główni bohaterowie:
1.Carmen
2.Emma
3.Jack-lat 26,nowy chłopak Emmy,współlokator Emmy i Carmen.
4.Megan-lat 24,siostra Jacka,współlokatorka Emmy i Carmen.
5.Patrick-lat 30 sąsiad wszystkich powyżej.

Ode mnie: Codziennie pisałem sceanariusz pt"Miasteczko Ambrose",tak mnie to wciągnęło,że postanowiłem napisać drugą część.

Wstęp:
Carmen i Emma zamieszkały już w nowym domu.Po tragedii,która wydarzyła się w Ambrose,dziewczyny jednak zmieniły dom.Teraz Carmen już doszła do siebie i czuje się znacznie lepiej.Najwidoczniej wszystko się ułożyło: Emma ma nowego chłopaka,Carmen nową pracę i poprawiły się im finanse.Od pewnego czasu Carmen dostaje od kogoś pogróżki .Wspomnienia powróciły.Nie wie kim jest ta tajemnicza postać.Ale jedno jest pewne: Nie jest to ani Arnold ani Jacob.Więc kto? Carmen kolejny raz będzie musiała się zmierzyć z mordercą,który jest coraz bliżej...


Film:

Tego dnia Carmen wcała wieczorem z pracy.Jest kelnerką w przydrożnym barze.Była strasznie zmęczona tego dnia,więc zamiast wracać swoim autem,zamówiła taxi.Jak wróciła do domu,Emma kończyła z Megan robić kolację,gdy w tym samym czasie Jack wylegowywał się na kanapie.Emma jest z nim bardzo szczęśliwa.Choć dalej nie zapomniała o Jacobie,który ją tak zranił.Nie tylko on,przez niego również zginął Ben.Emmie było żal Carmen.Wspułczuła jej,że straciła najważniejszą osobę w jej życiu.Ale naszczęście do Carmen po tragicznym wydarzeniu wrócił Łatek.On ją najbardziej pocieszał,gdy jej było smutno,a to często się zdarzało.Od tragedii w Ambrose minął już ponad rok.Carmen już doszła do siebie,ale nigdy jednak nie zapomni co się wtedy wydarzyło.Codziennie Carmen odwiedza grób Bena.Jeszcze nigdy się nie zdarzyło,że zapomniała.Zawsze była do tego chętna.Zawsze go będzie kochać,i żaden mężczyzna jemu nie dorówna.Carmen już urodziła dziecko,którym zazwyczaj opiekuje się Megan,ponieważ Carmen jest zabiegana i zapracowana.Ciężko pracuje,aby jej,psu i dziecku nic nie brakowało.Dziecko Carmen to chłopczyk o imieniu Thomas.Carmen zawsze podobało się te imię.Carmen weszła do domu.Z kuchni dobiegał wspaniały zapach,którego Carmen jeszcze w życiu nie czuła.Megan świetnie gotuje i czasami dorabia w barze Carmen.Carmennie ma tam nic do powiedzenia,jest tylko kelnerką.Szefem tej "budy",bo inaczej nie można tego nazwać,jest Patrick.Mieszka pod Carmen i jej współlokatorami.Carmen mocno zaprzyjażniła się z Emmą po tym wszystkim.Tak naprawde to ona jej tak pomogła po tragicznej śmierci Bena.Carmen nie miała aż tak dużo pieniędzy aby opłacić pogrzeb i dodatki.Na Emmę zawsze mogła liczyć.Jack i Megan,wspaniałe rodzeństwo,też było bardzo sympatyczne.Za Megan oglądał się każdy chłopak jakiego mijała na ulicy.Poprostu była przepiękna.Posiadała piękne brązowe włosy do pasa,zazwyczaj proste,piwne oczy i brązową karnację ciała.Wszystko do siebie pasowało.Ale mimo jej ślicznego i uroczego wyglądu nie miała jeszcze chłopaka.Miała dopiero 24 lata.Można powiedzieć,że całe życie jescze przed nią.Carmen bardzo dobrze radziła sobie w pracy,i dlatego dostawała więcej wypłaty od Patricka.Był dobrym szefem,ale dość wymagającym.Ale nie miał żadnych uwag do Carmen-jeszcze.Carmen;
-jak pięknie pachnie...-głos Carmen był już bardzo zmęczony,ale nie położy się spać dopóki nie spróbuje smakołyków,które przygotowała Megan.Emma trochę jej pomagała,ale do pięt Megan nawet nie dosięga.Megan:
-to nic takiego...Zrobiłam lazanię,ciasto śliwkowe,takie jak lubisz, i sałatkę owocową do potkręcenia nastroju przy filmie,który będziemy oglądać-dziewczyna była podekscytowana.Carmen:
-co dzisiaj wypożyczyłaś? Megan:
-dwa horrory i jedną beznadziejną komedię,którą wybrała Emma.Emma:
-nie jest beznadziejna.Carmen,spodoba ci się.Carmen:
-nie gniewajcie się na mnie,ale ja zjem i idę spać.Mały śpi? Megan:
-dopiero co...Jest taki słodki...Carmen:
-nawet nie wiesz jak barzo jestem Ci wdzięczna...Zaniedługo zrobię sobie wolne i się nim zajme.Megan:
-przestań,opiekowanie się Thomasem to dla mnie przyjemność-powiedziała Megan nakładając pierwszą porcję na talerz.Carmen rozebrała i poszła do pokoiku,w którym smacznie spał sobie Thomas.Tak bardzo żałowała,że musi chodzić do pracy,a nie zajmować się swoim ukochanym synkiem.Emma przyniosła do pokoju Carmen lazanię.Emma;
-Carmen,możesz jeść-krzyknęła,idąc po danie dla Jacka.Carmen i reszta mieli dość duży dom,więc wszyscy w nim się mieścili.Carmen:
-dzięki!-podziękowała poczym zabrała się o napewno pysznego jedzenia,zrobionego przez Megan.Jack:
-ja nie jem...Nie jestem głodny.Emma:
-cham! Megan się tak starała!-wkurzyła się na chłopaka.Jack:
-ale to ona faszerowała mnie swoimi ciasteczkami...Megan:
-ale miałeś tylko spróbować-wtrąciła się Megan nakładając porcję dla siebie.Carmen tego wieczoru jadła sama w swoim pokoju.Jej współlokatorzy ją bardzo rozumieli.Carmen pracuje czasem cały dzień albo całą noc.Nie ma czasu na zajęciem się Thomasem.Cramen zjadła poczym wzięła prysznic i poszła spać.Reszta oglądała filmy a potem Megan z Emmą poszły na spacer z psem.Łatek wogóle się nie zmienił od tamtego czasu.Dalej jest piękny i zawsze wesoły.Emma:
-szkoda mi Carmen,wogóle nie ma czasu dla Thomasa...Widzę po niej,że sobie z tym nie radzi...Zapytam się Patricka,czy mógłby dać jej trochę wolnego...-Emma troszczyła się o Carmen.Megan:
-ale przecież ona może sobie tego nie życzyć-powiedziała,odpinając smycz od Łatka i idąc w stronę polany.Emma:
-no wiem,ale jak nie spróbuje to nigdy nie dostanie wolnego...Megan;
-najpierw,na wszelki wypadek,zapytaj się jej.Emma:
-niech Ci będzie.Megan:
-jutro idę na basen...muszę spalić kalorię.Emma:
-chyba sobie żartujesz...Co ty chcesz spalać?-wykpiła przyjaciółkę.Megan:
-nie ukrywajmy,mam trochę tłuszczu...Emma:
-już całkiem zwariowałaś! Ostatnio taka pięknisia się zrobiłaś.Megan:
-ja? Właśnie na odwrót! Przyjaciółki sprzeczały się tak 10 minut.Wkońcu wróciły do domu.Jack zasnął przy oglądaniu drugiego horroru.Megan:
-chyba nie obejrzymy tej komedii...Jestem już zmęczona a pozatym Carmen ma do pracy na 6:00.Emma:
-dobra...Chodżmy w takim razie...Tak minął dzień.Ranek zaczynał się nawet,nawet.Carmen szykowała się do pracy.Zrobiła sobie stos kanapek,choć wiedziała,że w knajpie zje obiad i pewnie kolację jak nadarzy się okazja.Wsunęła kanapki w śniadaniówce do torby i jeszcze buty na zmianę gdyby musiała sprzedwać na zewnątrz jak bęzie ładna pogoda.Na zewnątrz sprzedaje kiełbase z grilla i inne "smakołyki".Niebo było trochę pochmurne,więc Carmen nawet z tego powodu się cieszyła.Nie chciała stać na dworze i wysłuchiwać brudnych pijanych pijaków.Carmen była już gotowa do wyjścia,gdy zobaczyła,że Emma wstaje z łóżka.Emma:
-o hej,ja się zaopiekuję dzisiaj psem i Thomasem, bo Megan idzie na basen a potem jeszcze do matki.Carmen:
-śliczne dzięki.Dzisiaj spytam się czy da mi pare dni wolnego.Myślę,że da.Emma się rozpogodziła.Nie musiała błażnić się przed Patrickiem i prosić o wolne dla koleżanki.Emma napiła się wody i znowu poszła spać.Jeszcze zerknęła do szafki i zobaczyła,czy nie zniknął prezent dla Carmen.Jutro ma urodziny.Biedna,musi pracować-pomyślała.Poczym poszła już spać.Wczoraj Carmen nie wróciła autem,więc znowu musiała pojechać do pracy taksówką,która czekała na nią po domem na postoju.Miły pan o imieniu Mark był jej ulubieńcem.Bardzo lubiła jego towarzystwo,więc zawsze do jego taxi wsiadała.Carmen:
-dzień dobry,Mark-już była z nim na "T".Czasami wychodzili razem z Emmą i resztą na piwko.Mark też bardzo lubiał Carmen i jej przyjaciół.Mark:
-witam...do pracy mam rozumieć? Carmen:
-naturalnie.Mark miał około 45 lat.Już na jego główie widniały siwe włosy,ale dalej był przystojny.Miał czarne loczkowate włosy,i błękinte świecące oczy.Zawsze był zabawny i rozmowny.Miał mnóstwo tematów do przemówienia z Carmen,jak ją podwoził do pracy.Carmen:
-mam nadzieję,że pojawi się pan jutro na przyjęciu urodzinowym? Mark:
-ależ oczywiście.Muszę być.-odpowiedział wyjeżdżając z chodnika.Carmen i reszta mieszkała na jednej z najbogatszych dzielnic w miasteczku.Ale jej to ani nie pocieszało ani nie przeszkadzało.Dla niej nigdy nie miało znaczenia czy ktoś jest bogaty czy ubogi.Uważa,że to nie jest ważne.Mark:
-już kupiłem prezent-pochwalił się jak zawsze wesoły mężczyzna.Carmen:
-mówiłam,że masz nic nie kupować! I tak się cieszę,że będziesz...To będą moje pierwsze urodziny bez Bena od czasu kiedy się poznaliśmy.Mark spoważniał poczym chciał znowu ją pocieszyć.Mark:
-zobaczysz,niedługo się spotkacie-zawsze to mówił jak Carmen poruszała ten temat.Carmen:
-wiem...ale chcę jeszcze coś w tym życiu osiągnąć.Mark:
-zobaczysz...Jeszcze ludzie będą chcieli ode mnie autografy za to,że cię znałem.Carmen:
-nie przesadzajmy.Po 5 minutach Mark podwiózł Carmen pod bar.Już chciała wyjmować portfel gdy powiedział.Mark:
-dzisiaj mam wypłate.Nie musisz płacić-Mark często nie chciał,aby Carmen płaciła za krótkie przyjacielskie podwiezienie do pracy.Carmen:
-dzięki,po pracy wpadnij na drinka.Mark:
-zobacze co na to powie Brooke.Mark od 9 lat ma żonę o tym imieniu.Są bardzo ze sobą szczęśliwi.Mark jeszcze nigdy tak mocno nikogo nie kochał jak kochał Brooke.Carmen;
-narazie-wyszła z taxi i weszła do baru.Mark szybko odjechał.Za barem stał Patrick a druga kelnerka akurat wyszła z zaplecza.Ma na imię Suzie.Jest szczupła i młoda.Zawsze ma tą samą fryzurę: dlugie brązowe włosy spnięte w jeden kok i poprawione wsówką.Dość długo pracuje już w barze.Znacznie dłużej niż Carmen.Suzie:
-cześć Kochanie,na zapleczu masz ode mnie skromny prezent na urodziny.Jutro mnie nie będzie.Więc wszystkiego najlepszego! Mocno przytuliła Carmen.Od razu zrobiło jej się lepiej.Ładny początek dnia-pomyślała.Carmen nigdy nic nie miała do Suzie.Jak mogła dostała od niej radę w sprawach baru.Więc Carmen mogła na nią liczyć w razie potrzeby.Carmen:
-naprawde nie musiałaś.Wkońcu Cię kiedyś zamorduje.Cześć Patrick.Patrick wycierał bar,przy którym pojawił się pierwszy klient.Carmen poszła na zaplecze.W jej szafce zauważyła prezent od Suzie.Skromna bąbonierka,bukiet kwiatów i komplet filiżanek porcelanowych.Suzie:
-podoba się? Carmen przytuliła mocno koleżankę.Carmen:
-bardzo Ci dziękuję! Ten dzień naprawdę będzie dla mnie dobry.Suzie:
-dobra,zacznijmy pracować bo Patrick ma dzisiaj zły humor.Carmen:
-dlaczego? Suzie:
-nie wiem...Znasz go.On prawie zawsze ma zły humor.Obie kelnerki wzięły się do pracy.Carmen przy Patrcicku była chwalona przez klientów baru.Carmen już się to znudziło.Wiedziała o tym,że jest najlepszą pracownicą Patricka,ale bez przesady.Klienci podlizują się też Carmen,po to,żeby wyciągnąć od Patricka tanie piwo na "krechę".Podczas przerwy na papierosa,gdy przestało już padać,Carmen z Suzie wyszły zapalić na parking.w tym samym czasie Patrick zajmywał się barem.Suzie zapaliła papierosa i podała zapalniczkę Carmen.Carmen pali papierosy od 18 roku życia,ale gdy była w ciąży,nie zapaliła ani jednego.Pali tylko wtedy,kiedy ma na to ochotę.Ma szczęście-nie jest uzależniona.Suzie:
-po 4 godzinach pracy,już jestem zmęczona-powiedziała wzdychając.Carmen:
-mnie jakoś głowa boli...Zaraz się spytam Patricka czy od jutra mogłabym wziąść wolne na pare dni.Suzie:
-wiesz co Carmen,ja w to wątpię,jutro mnie nie będzie...Carmen:
-a no tak! No cóż szkoda...Suzie:
-chyba,że go przekonasz...Nie jestem tego pewna...Carmen:
-napewno się nie zgodzi...Przecież sam nie utrzyma baru,nawet w jeden dzień.Suzie:
-też prawda...Pogadam z nim,jak ty będziesz stała za barem,okey? Carmen:
-ale przestań,jeszcze tego brakowało,żebyś miała przeze mnie jakieś problemy...Suzie:
-ale jakie problemy? Spróbuję go przekonać,może się zgodzi.Wkońcu jutro masz urodziny.Carmen:
-no tak,ale to nie znaczy,że nie muszę iść do pracy.Suzie:
-jak nie uda mi się go przekonać no to trudno...Carmen:
-może naprawde ja to powinnam załatwić,nie chcę żeby by był zły,na to,że ty chcesz to z nim uzgodnić nie ja.Suzie:
-ale on nie wie,że chcesz wolne.Powiem mu,że masz jutro urodziny i,że mi się zwierzałaś.Łyknie to,zobaczysz.Carmen:
-no to spróbuj,a jak nie no to już trudno.Jak przyjde z pracy to już Thomas będzie spał-Carmen coraz bardziej dobijało to,że nawet w urodziny nie ma wolnego.Tak bardzo chciała mieć wolne najbliższe dni.Ale dla niej ważniejsza była praca.Razem z Suzie wróciły do pracy.Carmen zauważyła następnego klienta siedzącego na "ogródku" na zewnątrz,obok parkingu.Znajdowały się tam tylko dwa duze drewniane stoły i sześć też drewnianych ławek.Carmen podeszła do klienta i zapisała zamówienie.Po 5 minutach przyniosła mu piwo i duże frytki poczym poszła za bar.Suzie poszła przyjąć towar na zaplecze a Patrick jak codzień rozmawiał przez telefon i był zajęty.Carmen nie miała wyjśćia-musiała iść posprzątać po kliencie,którego nie dawno obsłużyła.Wzięła tacę i poszła posprzątać.Gdy już chciała wrócić zauważyła,że w samochodzie na parkingu,ktoś ją obserwuje już od samego początku pracy.Mężczyzna odjechał autem.Carmen mocno zabiło serce.Patrick:
-Carmen,szybko za bar-przerwał szef.Carmen szybko wróciła za bar.Przecież to nie jej wina,że tak długo rozmawiał przez telefon.Carmen już była wściekła i zapomniała o tajemniczym mężczyżnie,który tak bacznie ją obserwował.Powróciła do pracy.Mijały godziny aż o 22:00 Carmen wracała autem do domu.wjechała do garażu.Dostała od Patricka 7 dni wolnego.Był wkurziny na Carmen,ponieważ już dawno powinien ją zwolnić ze względu na małe dziecko.Carmen miała dużo szczęśćia dotyczącego jej pracy.Carmen jak zwykle wróciła do domu zmęczona.Rozebrała się.Carmen:
-Patrick dał mi tydzień wolnego! Emma wyszła w pidżamie z łazienki.Emma:
-wow,z jakiego to powodu? Carmen:
-to dzięki Suzie,ona go namówiła a pozatym mam małe dziecko.Jack:
-bez urazy,ale ja się dziwie dlaczego on jeszcze Cię nie zwolnił...Carmen:
-może dlatego,że Thomasem wy się opiekujecie.Megan:
-no właśnie!-potwierdziła Megan myjąc zęby nad zlewem w kuchni.Carmen:
-ale i tak jestem zmęczona.Nareszcie jutro się wyśpie,pójdę na zakupy z Thomasem.Może wszyscy pójdziemy się gdzieś przejść jutro? Emma:
-ja nie wiem,ja mogę raczej pójść...Megan:
-ja napewno nie...Jutro idę na spotkanie w sprawie pracy.Carmen:
-pracy? Gdzie? Gratuluję! Megan:
-będę gotowała,tak zwaną kucharką.Carmen:
-bardzo się cieszę z tego powodu! A ty Jack? poszedłbyś? Jack:
-no dobra,pójdę.Ale pod jednym warunkiem:nie ma latania po sklepach z ciuchami i tymi innymi pierdołami godzinami,ok? Carmen:
-niech ci będzie...Jakoś wytrzymamy,co nie Emma? Emma:
-nie wiem...poświecę się-powiedziała z uśmiechem na twarzy.Megan:
-dzisiaj nie zrobiłam nic do jedzenia,wybacz,ale nie miałam siły-powiedziała wkładając paste i szczoteczkę do kubeczka.Carmen:
-nie ma sprawy.Emma:
-zamówiliśmy pizzę,także trochę sobie pojemy...Carmen:
-pizzą nigdy się nie najadam...Jack:
-zamówiliśmy po każdej dla każdego!-krzyknął jedząc resztki chipsów.Carmen:
-w takim razie idę na chwilę do Thomasa,pójdę się umyć noi sobie coś pooglądamy.Wkońcu jutro mam wolne.Nareszcie! Carmen wypełniła zadania,które powiedziała i też zaczęła oglądać film z przyjaciółmi.Po krótkiej chwili,facet przywiózł pizze i wszyscy zaczęli się zajadać.Carmen nareszcie mogła sobie pozwolić na długi odpoczynek po pracy i poszła z Emmą do sklepu po piwa.Wieczór wszyscy spędzili świetnie.Pili sobie piwko,zajadali się jeszcze ostatkami pizzy i oglądając filmy.Carmen postanowiła jeszcze iść z psem.Zawsze przed spaniem z nim wychodzi,ale teraz wyszła z Łatką po godzienie 00:00,co było lekką przesadą.Współlokatorzy już pozasypiali,a ona wyszła z psem na spacer.Szła po cichej Amerykańskiej dzielnicy.Ogrody domowników po boku były jak z bajki,nawet w ciemnościach Carmen je doskonale widziała.Spuściła psa ze smyczy i wyciągnęła z kieszeni w spodniach batonika,o którym najwidoczniej zapomniała,kiedy kupywała go w sklepie z Emmą kupując jeszcze piwo.Nagle spostrzegła,że pod jej domem stoi auto tego samego mężczyny co pod barem.Na dodatek w aucie siedział również on.Carmen trochę się przestraszyła.Wiedziała,że coś jest nie tak.Gość ma coś z głową,żeby siedzieć po północy w samochodzie i obserwując dziewczynę,która tylko wyszła sobie z psem.Oczywiście spacer z psem po północy,też nie był normalny,ale ten facet ją przerażał.Nie widziała jego twarzy wogóle,ale widziała,że zapalił papierosa.Carmen szybko zawołała Łatka i wróciła do domu.Przebrała się w pidżamę i poszła spać.Następnego dnia Carmen obudziło śpiewanie jej współlokatorów piosenki z okazji jej urodzin.Emma trzymała tacę z tortem,Jack ozdobne torby z prezentami a Megan napoje i slodycze kładąc je na półkę.Megan:
-sto lat! Wstawaj! Dzisiaj Twój dzień,Carmen! Jack:
-wszystkiego najlepszego! Megan wróciła się po talerze na te wszystkie smakołyki,poczym po chwili wróciła z całym sprzętem: talerze,kubki,widelce i łyżki.Carmen:
-to wszystko z mojego powodu...Kocham Was! Carmen wstała i przyjęła jeszcze życzenia od nich pojedynczo.Przebrała się i jednak wszyscy poszli świętować do salonu.Zjedli tort,posłuchali muzyki z wieży i rozmawiali zajadając się pozostałymi smakołykami.Po 3 godzinach skończyła się zabawa.Carmen szykowała się na spacer z Emmą i Jackiem.Megan poszła już do nowej pracy.Carmen ubrała nową bluzkę i spódnicę,którą dostała na urodziny od Emmy.od megan dostała piękny,srebrny łańcuszek i wielką bąbonierkę.Jack podarował jej kwiaty i płytę Eminema,którego kochała.Emma:
-gotowa?-krzyknęła z drugiego pokoju.Carmen:
-już prawie.Dziewczyna ubrała jeszcze różowe buty na szpilkach i wyszła ze swojego pokoju wyjmując jeszcze Thomasa z łóżeczka wsadzając go do wózka.Carmen:
-możemy iść! Dzień mijał znakomicie.Jack,Emma i Carmen poszli do parku a potem do lunaparku.Wypili po jednym piwie.Emma zamowiła sobie jeszcze lody w pucharku.Carmen:
-chyba też sobie lody zamówie-powiedziała,poczym napiła się piwa.Siedzieli na dworze w restauracji koło lunaparku.Emma:
-musimy przychodzić tu częściej! Jack:
-jakoś mi się tu nie podoba-powiedział z małym grymasem na twarzy.Carmen:
-jest tu nawet,nawet.Mi się podoba.Carmen wstała i zaczęł karmić Thomasa kaszką w małej buteleczce.Thomas był bardzo slodkim dzieckiem,co znaczyło,że kiedyś będzie przystojnym mężczyzną-tak uważała Carmen.Popołudniu Emma,Jack i Carmen już wrócili.W domu siedziała przy telewizji już Megan.Była uśmiechnięta,z resztą nie było to nic nowego.Wbiegła na przed pokój gdzie zdejmowali buty współlokatorzy.Megan:
-zatrudnił mnie na stałę!-krzyknęła podniecona.Jack:
-bravo! Emma:
-wiedziałam,że tak będzie! Świetnie gotujesz! Megan:
-tak? To samo powiedział mój szef.Carmen:
-gratuluję! Wierzyliśmy w Ciebie.Megan:
-pomyślałem,że nie będziecie głodni po spacerze,pewnie coś jedliście,więc nieczego do jedzenia nie zrobiłam.Jack:
-nie ma sprawy.Carmen:
-ja zrobię sphagetti-zaproponowała wsadzając Thomasa do łóżeczka.Jack:
-wyjść z Łatkiem? Carmen:
-ja wyjdę,ty możesz iść do sklepu po koncentrat pomidorowy do sphagetti.Jeszcze jeden jest mi potrzebny.Jack:
-przy okazji wyrzucę śmieci...Po paru godzinach wszyscy spędzili sobie wieczór przy piwku oglądając mecz piłki nożnej.Do Carmen zadzwonili rodzice z życzeniami.Bardzo się ucieszyła-dawno się nie odzywali.Gdy Carmen wieczorem,jak zwykle z resztą,wyszła z psem,mężczyzny naszczęście nie było.Może był to tylko przypadek-pomyślała.Spacerowała po długiej okolicy ze swoim psem.Gdy wróciła do domu,po prysznicu poszła spać,tak jak inni.Bardzo przyjemnie minęły jej urodziny.Nawet się tego nie spodziewała.Pomyślała sobie,że jutro odwiedzi biedną Suzie w barze.Głupio by jej było nie odwiedzić koleżanki po tym co dla niej zrobiła.Zasnęła...Zaczął się kolejny dzień.Mark podwiózł ją pod bar.Carmen weszła do baru.Suzie nie miała klientów-co się jej spodobało.Suzie:
-hej.Jakiś facet kazał Ci to przekazać.Podała Carmen kopertę.Carmen:
-od kogo to?-zapytała żdziwiona.Suzie:
-nie wiem...Jakiś mężczyzna,wysoki,w czapce bassebollowej,kazał ci to dać.Carmen otworzyła kopertę.Znajdywała się w niej kartka A4 w której było napisane czarnymi,grubymi literami: ZABIJE CIĘ SUKO...TO DOPIERO POCZĄTEK KOŃCA...Carmen chwilowo zatkało.Nie wiedziała co to ma znaczyć,i zastanawiała się od kogo to mogło być.Podała kartkę Suzie.Ona po przeczytaniu tego też szybko zmieniła minę.Suzie:
-Boże...to grożba! Kto to moze być? Carmen:
-jeju,nie wiem...-odparła załamana.Suzie:
-zgłoś to na policję...I to szybko! Carmen:
-musisz iść ze mną,to ty go widziałaś...Suzie:
-ja mogę tylko po pracy...Carmen:
-to przyjadę po Ciebie,kończysz po 22:00,co nie? Suzie:
-tak...Martwię sie o Ciebie...Masz jakiś wrogów? Pokłóciłaś się z kimś ostatnio? Carmen:
-napewno nie..Nie wiem kto to może być..Suzie:
-ja tym bardziej...Carmen:
-moze jest to coś zwiazane z Ambrose? Suzie:
-skąd ci to przyszło do głowy?! Carmen:
-nie wiem...myślę,ze to jest z tym związane...Suzie:
-przestań! Arnold i Jacob są już martwi,żaden z nich nie jest w stanie zrobić Ci krzywdy! Rozumiesz? Ktoś poprostu chce wykorzystać Twoją historię,i sobie robi z Ciebie żarty...Carmen:
-jak tak to kto? Suzie:
-napewno ktoś,kto Ciebie nie lubie...Carmen;
-dobra,nie rozmawiajmy o tym.Pójdziemy dzisiaj na policję i wszystko wyjaśnimy.Carmen wypiła kawę u Suzie i po niespełna godzinie wróciła do domu.Zjadła obiad z Emmą i Jackiem.Megan była w pracy.Carmen postanowiła,że nie pokaże grożby,którą dostała od tajemniczej osoby.nie chciała ich martwić.Podejrzewała o to tego tajemniczego mężczyznę,który ją obserwował niedawno.Już sama nie wiedziała co o tym myśleć.Może Arnold żyje? Albo Jacob? Ale przecież to było nie możliwe.Zabiła Arnolda z własnych rąk...jacob też zginął.Może to jakaś rodzina Arnolda,która chce się zemścić na Carmen? Wszystko chodziło jej po głowie.Nastała godzina 21:39.Carmen juz była gotowa.Emma:
-a gdzie ty idziesz o tej porze?-spytała zaniepokojona.Carmen:
-Suzie chciała się ze mną spotkać-skłamała.Nie miała innego wyjścia.Pojechała autem do Suzie poczym obydwie pojechały zgłościć grożebę,ktorą dostała Carmen.Potem Carmen powiedziała policji,że chyba ktoś ja śledzi,oczym nie wiedziała Suzie.Policja jak zwykle powiedziała,że zrobi wszystko co w naszej mocy i uspokoiła Carmen.Dziewczyna wróciła do domu po godzinie 23:00 i oczywiście wyszła z psem.Nie chciała tego robić,bała się,ale Łatek tak szczekał,płakał,że wkońcu się zlitowała.Nie chciała żeby przez nią się obudziła reszta i szkoda jej się zrobiło Łatka.Gdy wyszła,nikogo nie było podejrzanego na dzielnicy.Poszła tam gdzie zawsze,betonową drogą.Nagle usłyszała,że jakieś auto parkuje przed jej domem.Nie mogła uwierzyć-znowu ten mężczyzna.Carmen szła w jego stronę krzycząc.Carmen:
-czego ode mnie chcesz?!!! Mężczyzna szybko wyjechał z przed jej domu i pojechał nie wiadomo gdzie.Carmen biło mocniej serce.Coraz bardziej obawiała się o swoje życie.Dopiero teraz uświadomiła sobie,że jest coraz bliżej...Następnego dnia Carmen wybrała się z Suzie na zakupy do galerii handlowej.Patrick też dał jej wolne,bo zatrudnił dwie nowe osoby.Teraz koleżanki miały więcej czasu dla siebie.Musiały odsapnąć od tej ciężkiej roboty.Carmen zwierzyła się Suzie o incydencie wczoraj wieczorem.Ktoś na nią poluje..Suzie przymierzała właśnie skromną czerwoną sukienkę w białe groszki.Carmen rozglądała się za jakąś oryginalną na bal personelu z pracy.Patrick co rok organizuje bal z okazji rocznicy jego powstania.Suzie kupiła już swoją sukienkę i obie dziewczyny wyszły ze sklepu.Carmen nie mogła się zdecydować na kupno nowej sukienki.Po południu Carmen wróciła do domu.Megan miała podejrzaną minę.Megan:
-to do ciebie-podała jej małą białą karteczkę.Carmen już podejrzewała kto to mógł być.przeczytała: GROŻBY SĄ KARALNE.Megan:
-co to ma być?-była zła i zaniepokojona.Carmen:
-od kogo to dostałaś?! Megan:
-było w dżwiach jak wróciłam z pracy.Carmen:
-nic takiego...ktoś robi sobie jaja...-skłamała-czy to takie trudne do zrozumienia?-poszła do swojego pokoju bez słowa ze skwaszoną miną.Megan i Jack tylko się na siebie popatrzyli a Emma rozwieszała pranie na suszarce.Nastała godzina 18:00.Carmen miała jeszcze parę pytań do Patricka z powodu balu.Pojechała do baru.Patrick miał spory ruch,ale spokojnie miał czas żeby porozmawiać z najlepszą pracownicą.Carmen:
-Patrick,musisz mi pomóc...-zdjęła bluzę,powiesiła ją na krześle i usiadła na nim.Patrick:
-w czym?-nalał colę Carmen i jej podał w ozdobnej szklance firmy Coca Cola.Carmen:
-muszę wiedzieć wszystkie szczegóły.Ile osób będzie? Patrick:
-16,i jeszcze obsługa,która potem też będzie się z nami bawić.Carmen:
-gdzie się odbędzie ten bal? Patrick:
-w Pasadenie,wiesz przecież gdzie to jest.Carmen:
-ktoś jeszcze będzie? Kogo znam? Patrick:
-tak,Mark.Twój ukochany taksówkarz....Carmen:
-ukochany?-spytała ździwiona.Patrick:
-ciągle go chwalisz.Carmen:
-bo na to zasługuje-odpowiedziała stanowczo.Carmen:
-mam się ubrać uroczyście czy jak? Patrick:
-lepiej uroczyście...Wiesz,będzie tam najlepszy kucharz w naszym mieście.Carmen;
-też mi coś-machnęła ręką i wzięła ogromny łyk coli,zostawiając już pustą szklankę.Carmen:
-to ja już idę,wiesz-bardzo się śpieszę.Patrick:
-wiesz-jak zwykle.Carmen lekko się uśmiechnęła i wyszła z baru.Gdy przyjechała do domu,nikogo nie było.Thomas ślicznie sobie spał.Gdy Carmen weszła do łazienki była w szoku.Wszystko powróciło-wspomnienia z AMBROSE,obrazy zwłok jej przyjaciół i innych koszmarnych rzeczy.W wannie pełnej krwi pływała głowa Suzie.Carmen nie mogła się powstrzymać od mocnego płaczu.Zaczęła wrzeszczeć i wołać o pomoc.Zadzwoniła na pogotowie-choć nie wiedziała po co-i po policję.Na podłodze zauważyła też karteczkę z napisem: SZYKUJ SIĘ,JESTEM JUŻ BLISKO....BARDZO BLISKO...Carmen,zanim policja jeszcze przyjechała zdążyła zwymiotować i zemdleć....Czuła się okropnie.Policja przyjechała uprzątnęła zdarzenie w łazience i zajęła się bardziej tą sprawą.Okazało się,że Emma i Jack w tym samym czasie jedli kolację w restauracji,w której pracuje Megan.Oczywiście wszyscy byli w szoku.Carmen pojechała do psychologa.w takim szoku to ona jeszcze nie była.Emma opiekowała się Thomasem a Megan musiała sobie zrobić wolne w pracy.Biedna Suzie-zginęła z powodu beznadziejnego pobytu w Ambrose przez Bena i samą Carmen...To tak naprawdę przez nich zginęło wokół nich tak dużo ludzi...Ale gdyby Ben i Carmen nie pojawili się a Ambrose to i tak Arnold by powrócił...Ale wtedy Ben by żył...Kto mógł zamordować Suzie? Napewno mężczyzna,który ją tak ciągle śledził.Ale kim był? Po co ją zamordował? I dlaczego akurat Suzie a nie Carmen?-takie pytania chodziły po głowie Carmen gdy powoli dochodziła do siebie.Mijały dni,czuła się odrobinę lepiej.Wróciła do domu.Jeszcze miała dodatkowo 5 dni wolnego od Patricka.Dziwne by było gdyby kazał by jej iść do pracy.Carmen tak chciała zaznać spokoju,którego już jej od dawna brakowało.Chciała patrzeć ze spokojem jak na jej oczach tak szybko rośnie Thomas.THOMAS!-pomyślała.przecież co ona zrobi jak i jemu coś się stanie? Straciła już męża,ale syna już nie pozwoli skrzywdzić.Chyba,że morderca pragbie tylko jej...Pewnego dnia Carmen postanowiła wkońcu pojechać na grób Bena.Już dawno go nie odwiedzala,co rzadko jej się to zdarzało.Ale to przez to całe zajście..Niestety.Wzięła taxi-oczywiście Marka i pojechała.Doszła do jego grobu.Porozmawiała z nim,zwierzyła mu się.Chciała się teraz do niego przytulić-całować go,patrzeć na jego piękną twarz i ukształtowaną sylwetkę.Tak bardzoz a nim teskniła.W tej chwili chciała nawet dojść tam do niego,do świata zmarłych,ale nie mogła zostawić Thomasa i Łatka.Tylko oni trzymali ją przy życiu.Potem wróciła do domu i czytała książkę.Policja wogóle się nie odzywała.Jeszcze nie mają żadnych śladów.Znaleźli tylko odciski palców na katreczce,na której napisał groźbę.Ale nawet tych cholernych odcisków nie można było zlokalizować.Ta dzisiejsza policja-pomyślała.Nawet oni nie mogą jej pomóc,nie wspominając o psychologu.Teraz czytała książkę.Emma i Jack oglądali film a Megan była w pracy.Oni też przeżywają to wszystko na swój sposób.Ale do Carmen jakoś to nie docierało.Miała swój świat.Postanowiła,że jutro również pojedzie do Bena.Emma:
-właczamy nowy film,oglądasz z nami?-spytała Emma wyciągając z szafki płytę ze ściaganymi filmami z internetu.Carmen:
-nie,dzięki...Może później...-westchnęła i zabrała się znowu do czytania.Emma:
-spoko..rozumiem-włożyła płytę do swojego nowego laptopa.Ten dzień minął dla wszystkich nudnie.Ciagnął się bez końca.Nastał następny-Carmen karmiła z rana Thomasa kaszką truskawkową.Urósł mu już pierwszy ząbek.Carmen już czuła się dobrze.Thomas poprawaił jej humor.Megan szykowała się do pracy,a Emma i Jack jeszcze spali.Megan:
-dzisiaj wrócę wcześniej jakby co...Carmen:
-z jakiej to okazji? Przecież dobrego szefa to ty nie masz...Megan:
-pochwalił mnie...No,za dwa dni bal...Będziesz prawda? Patrick już mi powiedział.Carmen:
-tak,będę...Ale i tak mój bar w porównaniu do twojej restauracji to pikuś.Megan:
-to napewno-powiedziała ze szczerym uśmiechem.Carmen:
-choćby nie wiem co miało się stać muszę być na tym balu.Obiecałam Patrickowi.Myślę,że jakbym się wycofała,mógłby mnie zwolnić.I tak ostatnio przesadziłam z tym wolnym.Megan:
-przesadziłaś? Kobieto!!! Ty wiesz co ty przeszłaś?! Carmen:
-no wiem,ale...Megan:
-nie może Cię zwolnić! Powinien zrozumieć to co przeszłaś!-zdenerwowała się Megan.Carmen skończyła karmić Thomasa i położyła go do spania.Szybko zasnał.Po godzinie,gdy Megan już była w pracy,Carmen była już gotowa do wyjścia na zewnątrz do taxi Marka.Miała już gotowe kwiaty na grób,bo poprzednie były już okropnie zniszczone.Wyszła z domu,i wsiadła do taryfy.Ten widok też zapamięta do końca życia.Mark leżał na tylnym siedzeniu dosłownie wypatroszony.Krew spływała z jego ciała i kapała na dół.Carmen z płaczem wybiegła z auta i pobiegła do Emmy i Jacka.Policja przyjechała po 5 minutach-o dziwo-i jeden z policjantów znalazł kolejną karteczkę.Carmen pojechała do szpitala.Była już załamana psychicznie i fizycznie.Emma i Jack przynieśli jej na pocieszenie Thomasa,poczym wrócili z nim do domu po dwóch godzinach.Carmen nie miała już siły.Minął równy tydzień od śmierci Suzie a teraz zginął Mark.Był wypatroszony-tak jak Richard w Ambrose.To miało coś wspólnego z Arnoldem.Wypatroszony-to rodzinne,pomyślała Carmen.Mordercą musi być ktoś z rodziny Arnolda.Skoro Jacob był jego synem i nie był spalony żywcem przez mieszkańców Amborse to mordercą musi być ktoś z rodziny.Tylko kto? Carmen tego dnia nie miała już siły o tym mysleć-zasnęła...Na karteczce znalezionej w taryfie pisało: SZYKUJ SIĘ NA WIĘCEJ SUKO! Carmen już się przyzwyczaiła.Nagle obudziły ją krzyki.Do sali przyszła Brooke,żona Marka.Sądząc po jej krzykach i wyrazem twarzy,przyszła do Carmen z płaczem i pretensjami.Brooke:
-to przez ciebie ździro!!! Rzuciła się na biedną Carmen,która spokojnie leżała w łóżku.Carmen:
-przestań wariatko!!-przestraszyła się widząc z bliska minę Brooke.Brooke:
-gdyby ciebie nie znał,nie zginąłby!!! Brooke wzięła do rąk wazon,już chciała go robić na głowie Carmen,ale powstrzymała ją policjantka,która pilnowała Carmen,aby morderca jej nie dopadł.Brooke:
-proszę mnie zostawić! To ona zabiła mojego męża! To przez nią zginął!-Brooke miała ogromny napad złości.Policjantka wyniosła Brooke z sali,a Carmen kolejny raz zaczęła płakać.Po pieciu minutach przyszła pani psycholog i ją trochę uspokoiła-trochę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz